czwartek, 1 grudnia 2016

W poszukiwaniu swojego stylu



Moja szafa była w przeszłości przepełniona, a ja nadal nie miałam w co się ubrać. 

W moim przypadku powody były trzy:
  •  nieprzemyślane zakupy z cyklu: 'wyprzedaż', 'okazja', 'super tanio';
  •  zaopatrywanie się w tzw. hity sezonu i must have;
  •  kupowanie rzeczy które podobały mi się na wieszaku i na innych, ale nie były przy tym 'moje'.

O ile rozprawienie się z dwoma pierwszym punktami idzie szybko, wystarczy jedynie uświadomić sobie problem, to już ostatni punkt jest dość długim procesem. Przynajmniej tak było w moim przypadku. I dotyczyło to nie tylko ubrań, ale też: torebek, plecaków, butów, biżuterii, nawet makijażu czy wyglądu mojego mieszkania - łatwo ulec magii pięknych zdjęć w czasopismach wnętrzarskich i wrażeniu, że tzw. odpowiednie dodatki uczynią naszą przestrzeń równie imponującą...

To ważne wiedzieć nie tylko, co nam się podoba, ale przede wszystkim w czym dobrze się czujemy i wyglądamy. Kiedy naprawdę fajnie nam ze sobą, a kiedy nosząc daną rzecz zwyczajnie czujemy się przebrani. 

Poczuć siebie

U mnie zaczeło się od bluzki, którą bardzo lubiłam i nosiłam tak często, że po kilku miesiącach nie nadawała się już do niczego i zaczełam szukać podobnej. Dało mi to do myślenia, a kiedy wreszcie znalazłam kupiłam kilka sztuk, tym razem w różnych kolorach. 

Zawsze kiedy zobaczę jakąś ładną rzecz, która szalenie mi się podoba, wchodzę do sklepu i ją mierzę. Tak z automatu. Czasami okazuje się, że na wieszaku wygląda zjawiskowo, na mnie już niekoniecznie, ale kiedy czuję się w czymś naprawdę super i mogę sobie na daną rzecz pozwolić - kupuję. Nawet jeśli nie ma jej na mojej liście najpotrzebniejszych rzeczy. 

W ten sposób w ciągu kilku lat kupiłam sobie idealną kurtkę na zimę, idealną czapkę i komin, idealny płaszcz jesienny, idealne buty na zimę, jesień, wiosnę i lato. Kiedy mi się zniszczą, będę wiedziała dokładnie czego szukać. 
Co z tymi mniej udanymi ciuchami? Zgodnie z zasadą - jeśli coś przybywa, to także coś musi ubyć, z tej samej grupy. Niepotrzebne rzeczy staram się sprzedać lub oddać. Nigdy nie wyrzucam, jeśli rzecz jest w conajmniej dobrym stanie. Na szczeście już ich niewiele na moich półkach.

Kolory

Uwielbiam patrzeć na kobiety-ptaki. Podziwiam, kiedy ktoś potrafi umiejętnie łączyć ze sobą różne kolory i style. Niestety to nie ja. 
Dla mnie istnieją w zasadzie cztery kolory: szary, brązowy, granat, czarny plus ich wszelkie odcienie. Dopuszczam ciemną czerwień np. na falnelowej koszuli w kratę. W dodatkach tylko srebro. 
Ogromnie upraszcza to życie! 
Może i nudnawo, ale wszystko do siebie pasuje, zwłaszcza, że lubię rzeczy w klasycznym, prostym stylu bez sezonowych udziwnień. 

Oto próbka*:

* - zdjęcia pochodzą ze stron internetowych firm: Zalando, Wojas, Goshico, Yes, Piumo

Sprawdzone marki

Szybko okazało się, że kiedy coś było mi potrzebne, często wracałam do konkretnych marek i bez trudu znajduję szukaną rzecz. To mój kolejny patent na ułatwienie sobie życia w temacie zakupów -ograniczyłam ilość marek i sklepów gdzie robię zakupy. 

Cieszy mnie zwłaszcza fakt, że w ten sposób udało mi się znaleść kilka rewelacyjnych polskich firm, które produkują lokalnie, oferują świetną jakość i wspaniałą obsługę klienta. Bo to mit, że wszystko teraz produkuje się w Chinach, bo lokalnie się nie opłaca. To nieprawda i napiszę o tym już niedługo oddzielny post - może jeszcze ktoś skorzysta przed Świętami ;)

wtorek, 22 listopada 2016

O wdzięczności


Znacie to uczucie ulgi gdy odbieracie wyniki badań i okazuje się, że wszystko jest w porządku?
Albo kiedy po kilku dniach wysokiej gorączki Wasze chore dziecko budzi się jakieś takie radosne i okazuje się, że temperatura wkońcu spadła do 37?
Szef zatwierdził  projekt, pomimo mnóstwa uwag. Kredyt nareszcie udało się spłacić.
I nagle przenoszenie gór to fraszka.

Lekkość w sercu, uśmiech na twarzy, chęć podzielenia się tą wewnętrzną radością teraz, natychmiast z innymi. Wszechogarniające uczcie, że jest dobrze. I wielka wdzięczność.

A gdyby tak nauczyć się czuć wdzięczność codziennie, nawet kiedy wydawałoby się nic wspaniałego się nie wydarza? Wdzięczność za zwykłość minionego dnia, za trwającą właśnie chwilę, nawet jeśli wcale nie jest idealnie. Bo właśnie wydarza się coś, czego do końca nie rozumiemy i nie jesteśmy w stanie przewidzieć zakończenia. To trudna sztuka.

Wiem, bo próbuję od jakiegoś czasu. Warto, bo wzrasta poczucie szczęścia i ufność, że wszystko co nas spotyka ma swój cel i nawet jeśli się na to nie zapowiada, jest dla nas dobre z jakiegoś powodu.

'Kiedy wszystko się zmieni, osiągnę spokój.' 

Mam wrażenie, że wszyscy właśnie czekamy aż nasze życie wreszcie zmieni się na lepsze i wtedy dopiero będziemy mogli czuć się szczęśliwymi. I odkładamy to szczęście na kiedyś, na później. Jak już będziemy mieć namacalne dowody na udane życie - wygrana w totka, awans w pracy, nowy samochód, miłość życia... A póki co... trzeba się jakoś przemęczyć.

Nie chcę odkładać mojego szczęścia i wewnętrznego spokoju na bliżej nieokreślone później. Nie chcę się dołować i wyliczać co jest nie tak i co powinno się zmienić, żebym mogła poczuć się lepiej. Chcę być zadowolona z mojego życia tu i teraz. 

Codziennie przed snem dziękuję za 3 rzeczy. Wciągnełam w tą zabawę dzieci - przed czytaniem bajki na dobranoc, każdy mówi o 3 fajnych rzeczach, które mu się przytrafily w ciągu dnia. Idzie nam coraz lepiej - ćwiczenie czyni mistrza. 
Kiedy dzień był ciężki bywa trudno, ale warto się wtedy zmusić. Konswekwencja to podstawa.

'Kiedy osiagnę spokój, wszystko się zmieni'.

wtorek, 15 listopada 2016

Prezenty. Jak obdarowywać a nie obarczać.


Mam pudełko w piwnicy, zapełnione po brzegi. Kilka miesięcy temu zebrałam do niego poupychane dotychczas po kątach wszelkie nietrafione prezenty. Jest tego trochę. 
Sa to rzeczy nowe, więc szkoda mi je wyrzucić, próba sprzedaży wymaga nieco wysiłku, a skutecznie zniechęca mnie do jego podjęcia myśl, że część z tych rzeczy... jest totalnie nieprzydatna lub mówiąc inaczej czeka na konesera ;)
Jest więc na przykład wściekle czerwony koc ( w moim mieszkaniu dominują biele, szarości i beże), fioletowy zestaw cukiernica i mlecznik (porcelanę mam białą), jakaś za mała piżama, nietwarzowa czapka i szalik, stacja pogodowa z której nie korzystam, bo wystarcza mi termometr za oknem... 

Znacie to? 

Dlatego też, tradycja dawania sobie prezentów na święta, nie napawa mnie optymizmem - wiem jak cienka jest granica pomiędzy obdarowaniem a obarczeniem kogoś jakąś rzeczą. Zauważyłam, że z biegiem czasu coraz więcej czasu zajmuje mi wymyślanie prezentów i robi się to jednocześnie coraz trudniejsze. Dotyczy to zarówno najbliższych jak i dalszych znajomych. 

Próbowałam swego czasu zredukować prezenty choinkowe jedynie do tych przeznaczonych dla dzieci, ale zostałam przegłosowana, 'bo to przecież miło jak każdy otrzyma jakiś drobiazg'. Taaaak, im mniejszy drobiazg tym większa zagwozdka, co to powinno być...

Listy prezentowe

Moim zdaniem kapitalny pomysł. Na początku listopada każdy sporządza taką swoją listę i wrzuca do pudełka - my mamy takie u moich rodziców, gdzie odbywa się Wigilia. Kiedy wszyscy już się określą, czytamy i wykreślamy z poszczególnych list życzenia, które decydujemy się spełnić. Wcześniej ustalamy kwotę. 

Karty podarunkowe

Według niektórych pójście na łatwiznę, moim zdaniem jest to lepsze wyjście niż uszczęśliwianie kogoś na siłę. Świetnie się sprawdza kiedy nie znamy kogoś na tyle, żeby sprezentować mu perfumy, ale wiemy że je uwielbia i chętnie używa. Albo, że ktoś marzy o kaszmirowym swetrze marki X, ale tak drogi prezent nie mieści się w naszym budżecie - dajemy więc od siebi taki puzelek, zgodnie z możliwościami. 

Vouchery

Do kina, teatru, kosmetyczki, na masaż. Czyli zaspokajamy wszelkie niematerialne potrzeby, nie ingerując zanadto w treść - adresat decyduje. Ta opcja kapitalnie się sprawdza w przypadku osób, które chcemy obdarować, a nie znamy ich zbyt dobrze.


Losy

Fajna opcja dla naprawdę bliskich sobie osób na zupełnie niematerialny prezent. I sama przyjemność dla obu stron. Wystarczy przygotować 3 losy, na każdym napisać jakąś propozycję spędzenia wspólnego czasu np. kolacja, wieczorny spacer, ulubione ciasto - możliwości jest nieskończenie wiele, a obdarowywany poprostu losuje którąś  z nich.
Można też zrezygnować z losowania i poprostu przygotować własnoręcznie zaproszenie na jakieś fajne spędzenie razem czasu lub ustalić inne zasady - pełna dowolność i mnóstwo frajdy.

A co z dziećmi?
Jakiś czas temu próbowałam je podpytać czy ucieszyły by się gdyby Mikołaj przyniósł im bilety do kina lub teatru, ale nie były zachwycone :) I ja to rozumiem, bo chociaż półki się uginają od zabawek, to emocje związane z odpakowywaniem i zabawą podczas świąt, kiedy nikt nigdzie się nie spieszy i wreszcie na wszystko jest czas, to coś niepowtarzalnego.
Dlatego dla dzieciaków przewidziałam fajne książki, audiobooki, które uwielbiają i jakąś zabawkę - prawdopodobnie będzie to zestaw lego. Moim zdaniem to jedyna sensowna zabawka w tym zalewie kucyków pony i różowych Barbi, którymi nie sposób się bawić nie posiadając do nich 10000 innych akcesoriów. Ale ja mam to szczęście, że moje dzieci klocki uwielbiają, więc zaznaczam, że to nie jest prezent uniwersalny.

Gdzie kupować prezenty?
Jeśli już kupuję jakąś rzecz, bardzo się staram, żeby prezentowała wysoką jakość, była unikalna i miała jakąś wartość dodaną. Najlepiej wykonana w Polsce, przez małą firmę, tak, żeby była w niej pasja i serce. Znam wiele takich firm, cenię sobie bardzo osobisty kontakt, dużą elastyczność i otwartość na klienta. Cieszy mnie też wspieranie w ten sposób zdolnych, kreatywnych ludzi. Polecam!


czwartek, 10 listopada 2016

Joga dla oczu - 11/12


Już dawno nie zamieściłam żadnego wpisu w ramach akcji #12 niecodziennych. Bynajmniej nie dlatego, że zupełnie nic ciekawego nie robiłam - czasami poprostu po czasie dochodziłam do wniosku, że spotkało mnie coś fajnego o czym w sumie mogłam napisać, lub poprostu nie miałam weny ;)

W zeszłym tygodniu jednak wziełam udział w bardzo fajnych zajęciach i zdecydowanie chcę o tym napisać. Była to 'Joga dla oczu' - 2 godzinna praktyka poprzedzona półgodzinnym wykładem skąd się biorą wady wzroku i choroby oczu według medycyny holistycznej, jak dbać o wzrok, co służy naszym oczom, a co ograniczać. Ta część była dla mnie niezwykle ciekawa, ale same ćwiczenia ogromnie mi się spodobały, bo po nich naprawdę wyszłam zrelaksowana i jakaś taka wypoczęta.

Moje dotychczasowe doświadczenia z jogą są bardzo skromne - znam ją z teorii, z relacji osób praktykujących jak również mnie samej udało się kilka razy poćwiczyć z DVD Agnieszki Maciąg 'Poranna Joga'. Bardzo mnie to ciekawi ale jakoś nie mogłam się dotychczas zmobilizowac żeby pójść dalej, poza te doświadczenia i zapisac się na kurs prowadzony przez profesjonalnego instruktora. W sumie to sama nie wiem czemu - brak czasu czy wewnętrznej gotowości?

Na te zajecia poszłam trochę z ciekawości, a trochę z chęci zaopiekowania się sobą: noszę okulary, pracuję przy komputerze, codziennie jeżdżę samochodem, czytam gdzie i ile się da - to wszystko sprawia, że często napinam oczy, łzawią mi lub są zbyt suche - często doświadczam jakiegoś dyskomfortu.

Tak więc, od kilku dni robię codziennie ćwiczenia, których nauczyłam się na zajęciach. Nie zajmują więcej niż 20 minut, razem z rozgrzewką całego ciała i są idalne na czas tuż przed pójściem spać. Niesamowicie wyciszają, rozluźniają i mam wrażenie, że tuż po naprawdę lepiej widzę ;)

Zaczełam także poszukiwania zajęć jogi w mojej okolicy. Chętnie chodziłabym na zajęcia pani instruktor od jogi oczu, ale niestety prowadzi je ona na drugim końcu miasta.

I jeszcze jedna ważna rzecz: zauważyłam, że wydanie pieniędzy na tego typu zajęcia, sprawiają mi o wiele większą frajdę, niż zakupy. Mam wewnętrzne poczucie, że zrobiłam coś dobrego dla siebie i chociaż wydałam pieniądze, to w najlepszym z możliwych celu.


wtorek, 8 listopada 2016

Dziecięca radość - zaspokojenie potrzeby ruchu


Pływać nauczyłam się w wieku lat 9. Sama, na miejscowym kąpielisku. Wbrew wszystkim, którzy wówczas mówili mi, że to już za późno i mi się nie uda.
A potem była ogromna radość z pływania, tym większa kiedy kilka lat później moja miejscowość doczekała się własnego basenu i nie trzeba było dojeżdżać kilkadzisiąt kilometrów, żeby sobie popływać w środku zimy.

Potem temat poszedł jakoś w zapomnienie, inna szkoła, przeprowadzka, studia, kolejna przeprowadzka, dzieci, dom, wyszarpana godzina pilatesu tygodniowo, latem rower, spacery i to by było na tyle jeśli chodzi o moją aktywność. Przy nielicznych okazjach, okazywało się, że kondycji nie mam zupełnie.

Tymczasem, od kilku dobrych lat mieszkamy jakieś 10 minut od basenu. I chociaż wiedziałam o tym od początku, dopiero niedawno postanowiłam się tam wybrać. Pierwszy raz poszłam wieczorem, basen okazał się być dość mały, tłok spory, ale Pani w szatni podpowiedziała, że wcześnie rano nikogo prawie nie ma, a basen jest czynny od 6 rano... więc...
Tak, od  jakichś 4 tygodni chodzę na basen, poczatkowo bardzo nieregularnie, ostatnio 2-3 razy tygodniowo wskakuję do wody około 6.30 rano. Nie jest to nic wielkiego, pływam żabką, bez spinki i nastawienia na bicie własnych rekordów. Po prostu cieszę się chwilą - lekkością, pluskiem wody, chwilą dla siebie, niespiesznym ruchem. Mam z tego ogromną frajdę.

Poprzez ruch uwalniamy emocje.
Wybiegana/wypływana/wyspacerowana mama ma więcej cierpliwości do swojego dziecka, bałagan w domu ani korki nie wyprowadzają już totalnie z równowagi, z większym optymizmem patrzymy w przyszłość. A uczucie zmęczenia po wysiłku - coś wspaniałego.

Ponadto, już 30 minut aktywności fizycznej dziennie stymuluje nasz układ krwionośny, przemianę materii oraz odporność, mięśnie nam się rozluźniają.

Czemu więc nie ruszamy się częściej, czemu tak ciężko się zmusić do wysiłku, czemu wogóle musimy się do tego zmuszać? Z czego wynika to nasze lenistwo?

Moim zdaniem to kwestia nawyków, rytuałów dnia codziennego. Trzeba zacząć i znaleźć w tym sens, inny dla każdego. Jeśli coś nie ma dla nas sensu, nie będziemy tego robić. Żadną siłą.
Zauważyłam, że jeśli dodam sobie jakąś nową pozycję to do pewnego momentu jest ciężko i wynajduję sobie wiele powodów, dla których akurat dzisiaj powinnam sobie odpuścić. Ale po pewnym czasie, jesli tylko konsekwentnie realizuję swój plan, wchodzi mi to poprostu w nawyk - zwłaszcza, że przecież jest to w gruncie rzeczy dla mnie coś przyjemnego.

Postanowiłam codziennie, chociaż przez godzinę się tak konkretnie poruszać. To już drugi tydzień i jestem z siebie dumna, bo udaje mi się to bez zmuszania się. Nawet zimno i deszcz o szarym poranku nie robią na mnie na razie wrażenia.
Oprócz basenu chodzę na pilates i ćwiczenia mięśni brzucha. Jeśli nie będę mogła wyjść na zajęcia z jakiegoś powodu, będę wtedy ćwiczyć w domu.

A Wy? Ruszacie się jakoś? Jak często i co sprawia Wam największą frajdę?

piątek, 4 listopada 2016

Mój październik bez zakupów - podsumowanie


Miesiąc bez zakupów, oprócz tych absolutnie niezbędnych - polecam każdemu!

Jak to u mnie wyglądało? Główne założenia wejściowe znajdziecie TU.

Realizacja planu przyszła mi nadspodziewanie łatwo. Tym łatwiej, że jestem właśnie w trakcie lektury kapitalnej ksiażki 'Finansowy Ninja' i jednoczesnie postanowiłam zapisywać każdy pojedyńczy wydatek. Trochę z tym zachodu - trzeba zbierać paragony, potem je zapisywać - ja wszystko wpisywałam w plik excellowy na komputerze, więc każdego dnia wszelkie moje wydatki poddawałam dokładnej analizie. Zajmuje to czas, ale to jedyna wada tego systemu. Można za to poznać siebie i gwarantuję, że po wieczorze z wklepywaniem paragonów, następnego dnia o wiele mniej chętnie wydaje się pieniądze.

Ja w październiku kupowałam wyłącznie żywność, opakowanie tabletek do zmywarki, kilka paczek chusteczek higienicznych, dodatkowo plastelinę i kolorowanki dla dzieci. Byłam także u fryzjera i na masażu. Pieniądze wydawałam także na comiesięczne opłaty, raty itp., ale nie weszłam w żadne dodatkowe zobowiązania finansowe. Nawet wspomnianą wyżej książkę o finansach, którą miałam na mojej liście zakupów dostałam w prezencie więc patrząc w zestawienie, mogę z całą pewnością stwierdzić, że nie kupiłam niczego zbędnego.
Raz w tygodniu organizowałam 'dzień z resztkami' - wszystkie nasze posiłki opierały się o zapasy i to co aktualnie było w lodówce, tak żeby nic dodatkowo nie kupować.
Żeby nie narażać się na pokusy, wszystkie zakupy robiłam na bazarku pod domem.

Efekt? Miałam więcej czasu dla siebie i rodziny.

Zastanawiam się też na co dotychczas wydawałam moje pieniądze... Wygląda na to, że totalnie przeciekały mi przez palce, bo w październiku wydałam o wiele mniej niż zazwyczaj, a nie poczułam nawet raz, że czegoś mi brakuje i w czymś się ograniczam. To chyba największa nauka z tego eksperymentu - potrzebujemy znacznie mniej niż nam się wydaje.

Co dalej? Postanowiłam organizować sobie odtąd taki miesiąc raz na kwartał.

Większe zakupy będę sobie odtąd planować i tak rozkładać, żeby nie nawarstwiały się w jednym miesiącu. Poza tym, będę wiedzieć ile mniej więcej przyjdzie mi wydać. W tym celu np. pierwszy raz tej jesieni zrobiłam przegląd naszych szaf - wiem teraz z których, zeszłorocznych ciepłych ciuchów dzieci wyrosły po wakacjach i rozplanowałam sobie zakupy na cały sezon. Kiedyś, gdy wraz z pierwszym mrozem okazywało się, że potrzebujemy pilnie ciepłej kurtki - zazwyczaj sporo przepłacałam, bo kupowałam na szybko.

Planowanie swoich działań, bardzo pomaga zminimalizować chaos i nieco zwolnić na codzień. Spontaniczność i pieniądze to wybuchowa mieszanka.





czwartek, 6 października 2016

A w listopadzie...


Jakiś czas temu znalazłam w internecie informacje o Targach Kosmetyków Naturalnych 'Ekocuda' zaplanowanych na listopad.

Po przejrzeniu listy wystawców, bardzo się ucieszyłam - jest tam wiele znanych marek, ale także kilka polskich, mniej popularnych, które już od jakiegoś czasu miałam ochotę wypróbować, ale zniechęcały mnie koszty przesyłki lub perspektywa zamawiania czegoś na zapas, żeby tylko ich uniknąć. Tak, zdecydowanie nie lubię płacić za przesyłkę dlatego formuła takich targów jest dla mnie dość atrakcyjna, sama inicjatywa promowania kosmetyków naturalnych również bardzo mi sie podoba.

Pomyślałam sobie więc, że warto się tą informacją podzielić również z Wami. Fajnie będzie powąchać, przetestować na miejscu i porozmawiać z autorami.
Sama nastawiam się głównie na polskie marki, żadne tam seryjne produkcje ;) Jakoś takie kosmetyki służą mi najlepiej, wierzę że to dlatego, że jest w nich serce i pasja.
Aktualnie kończy mi sie sól do kąpieli (mam na oku tą od hagi), peeling do ciała (wypatrzyłam już sobie ten z wytwórni mydła, fajną opcją jest też ich mydło peelingujące), chciałabym także wypróbować mydło do włosów od purite. Wraz z nastaniem niższych temperatur, także jakieś smarowidło do rąk i ciała staje się niezbędne.

Targi posiadają fanpage na Facebooku oraz stronę internetową, gdzie można sprawdzić aktualną listę wystawców: KLIK.
To jak, będziecie?

wtorek, 4 października 2016

Październik miesiącem niekupowania.


Porządki w szafie zrobione, jest przestronnie, wszystko do siebie pasuje, jestem zadowolona. Ale przeglądając prasę znalazłam kilka fajnych fasonów swetrów, spodni i buty. Dookoła niezwykle sugestywne hasła, z gatunku moich 'ulubionych': must have sezonu, obowiązkowe w każdej szafie, itp. Tymczasem u Kasi z 'Simplicite' przeczytałam w jednym z jej ostatnich postów:

'(...) W zeszłym roku postanowiłam nie kupować nowych kozaków, tylko donosić stare (już kilkuletnie). W tym roku wyciągnęłam je i stwierdziłam, że przydałoby się kupić nowe. I nawet zaczęłam nowych szukać. A potem uświadomiłam sobie, że tak naprawdę to poruszam się po mieście głównie samochodem (albo komunikacją miejską, ale nie na długie dystanse) i w zeszłym roku kozaki miałam na sobie dosłownie kilka dni w ciągu całej zimy. A na co dzień chodziłam w sztybletach lub botkach. I tak, postanowiłam nie kupować nowych kozaków, tylko stare dać do ponownego odświeżenia u szewca w razie, gdy byłoby naprawdę zimno. Nie kupię tylko po to, żeby mieć (...)'.

Ostatnie zdanie. No właśnie. Świetne są te rozkloszowane sweterki, ale przecież mam w szafie 4 świetnej jakości, posłużą mi z pewnością jeszcze kilka lat. Liczba butów jest dla mnie w pełni wystarczająca i maksymalna biorąc pod uwagę gabaryty naszej szafki. Czemu zatem podświadomie daję się nakręcać, wracam do tych gazet, oglądam, czego tam szukam?

Mam pewien sekretny notes. Zakupo-notes. Od pewnego czasu zapisuję tam wszelkie potencjalne zakupy z kategorii extra w danym miesiącu. Kosmetyki, ubrania, książki, potencjalne wyjścia do kina, piekne rzeczy, które wpadły mi w oko, ale nie są mi niezbędne.
Przez cały miesiąc zapisuje wszystko wraz z cenami, a dzień po otrzymaniu pensji wracam do tych notatek, podliczam ile to by mnie kosztowało (zazwyczaj wychodzi jakaś zawrotna suma), a następnie wykreślam lub przenoszę na następny miesiąc, jeśli nie jestem pewna i nie mogę się zdecydować. Nad tym co zostało myślę jeszcze kilka dni i albo zamawiam, albo wykreślam.

Ta strategia z zakupo-notestem uratowała mnie już kilka razy przed zakupami bez sensu, tylko dlatego, że coś było takie fajne, ale niekoniecznie mi niezbędne, jak się okazało po przemyśleniu sprawy. Bardzo też działa na mnie podliczanie wszystkich pozycji z listy - zdecydowanie otrzeźwia. Bo jest trochę tak, że kupując kilka rzeczy w miesiącu po 50, 100 PLN w momencie płacenia nie odczuwamy tego jakoś boleśnie, wkońcu to nie jest jakaś ogromna kwota, ale już pod koniec miesiąca, kiedy te kilka zakupów się zsumuje wychodzi z tego poważna liczba.

Z październikowej listy wykreśliłam wszystko. Chciałam skorzystać z promocji na ulubiony krem, ale mam w łazience aktualnie jeszcze 1,5 tubki do wykorzystania, bardzo podobała mi się srebrna bransoletka, ale może poprostu dostanę ją pod choinkę. Nowe buty - fajny, wyjątkowy modny fason, ale... nie potrzebuję kolejnej pary.

Postanowiłam pójść krok dalej: w październiku nie kupuję nic poza żywnością. Warzywa, owoce, pieczywo, kasze. Nawet herbat mam spory zapas (uwielbiam próbować nowe mieszanki), trzeba zwolnić nieco miejsca w szafce, bo nic nowego się już nie zmieści. Podobnie z mąkami (eksperymentując z kuchnią roślinną mam w posiadaniu obecnie wiele oryginalnych rodzajów). Przykłady można by mnożyć, gdzie nie zajrzę, czają się jakieś zapasy.

Decyzja ta dała mi niezwykłe poczucie lekkości. Wszelki nadmiar obciąża, myślę sobie coraz częściej, że nie tylko nadmiar rzeczy, ale także pragnień i oczekiwań...

W połowie miesiąca dam znac jak mi idzie ;)



poniedziałek, 3 października 2016

Polubić jesień - krótki poradnik pozytywnego myślenia


Wobec tego wszystkiego co dzieję się ostatnio dookoła nas, trudno mi zachować wewnętrzną radość i spokój ducha. Z całych sił staram się nie poddawać tej atmosferze i nie ulegać złej energii.

Przekonałam się już, że warto i trzeba z całych sił starać się myśleć pozytywnie. Nawet w drobnych sprawach, bo od nich zacząć najłatwiej, a niosą ze sobą dużą zmianę.

Może temat wyda się Wam trywialny, ale chyba największa sztuka polega na dostrzeżeniu czegoś fajnego w małych rzeczach. Zatem, pierwszy raz, własnie w tym roku, poczułam, że lubię jesień.
Zawsze był to dla mnie czas żalu za latem, słońcem, długim dniem, ciepłem. Czekałam na zimno i pluchę, a one oczywiście nadspodziewanie prędko nadchodziły. Wraz z nimi smutek niewiadomego pochodzenia, jakaś taka wewnętrzna melancholia, uczucie przemijania.

Ostatnio moje dziecko powiedziało, że lubi jesień, bo można pobawić się w domu, wieczór jest dłuższy i mamy wreszcie czas na czytanie i rysowanie, nie trzeba prawie od razu po powrocie z dworu iść spać. Pomyślałam, że w sumie to ten mój maluch ma rację. Ha! - nie pierwszy raz zresztą :)

Najwyższy czas zmienić myślenie i zamiast tęsknić do lata, wykorzystać to, co oferuje nam jesień.
  • Wbrew pozorom ciagle nie brak ciepłych, słonecznych dni - w tym roku aura jest dla nas nadspodziewanie łaskawa. Można spacerować do woli wśród szeleszczących liści, nawet w samo południe, bo słońce nie jest już tak agresywne jak latem, mam wrażenie że teraz świeci na brązowo.
  • Wrzesień to czas zbioru żołędzi i kasztanów, które potem nosimy w kieszeniach kurtek, a one zapewniają nam dobrą energię. Resztę zbiorów można wykorzystać do stworzenia dekoracji - u nas na komodzie stoi pękaty słój po brzegi wypełnionymi tymi dobrami i prezentuje się wspaniale.
  • Mieszkanie w bloku znowu staje się znośne, upalne lato daje bardzo w kość mieszkańcom dużych miast - jedynym miejscem, gdzie można się schronić są duże parki, beton chłonie gorąco jak gąbka. Za to jesienią na zewnątrz jest chłodno a w mieszkaniu wciąż ciepło, bez potrzeby dogrzewania. 
  • Znowu typowo miejskie rozrywki jak muzeum, teatr czy kino wracają do łask. Szukamy fajnych sposobów na spędzenie weekendu w niestandardowy sposób.
  • Odzyskujemy wieczory - wcześniej zapada zmrok i dzieci wcześniej chodzą spać, jest czas na jakiś wartościowy film, pogadanie lub dłuższe poczytanie książki połączone z delektowaniem się dobrą herbatką.
  • W szafie robi się luźniej - też tak macie, że Wasze szafy są zapełnione po brzegi latem? I ciągle jest pełno prania, bo po jednym upalnym dniu garderoba całej rodziny ląduje w koszu... Jesień to u mnie oddech dla pralki, u Was też?
  • Dzieci wracają do przedszkoli i szkół, wraca rutyna, przewidywalność. Nastaje jakiś taki spokój. 
Nigdy dotąd nie lubiłam jesieni. Jak widać zawsze można zacząć myśleć inaczej.

piątek, 30 września 2016

Jak śmiecić mniej czyli zacznij od mydła



Początek tegorocznego lata był niezwykle upalny. Rano - prysznic, wieczorem - prysznic, obowiązkowo. Czasami przydałby się jeszcze jeden dodatkowy w połowie dnia.

Puste, plastikowe butelki po żelach pod prysznic jedna po drugiej lądowały w łazienkowym śmietniku - jednocześnie wszyscy używamy tej samej sztuki, więc tempo było zastraszające. Pomyślałam sobie, ile takich odpadów przez tydzień upałów wygeneruje cały nasz blok... Autentycznie mnie wtedy zmroziło. Bo chociaż kupuję głównie kosmetyki naturalne i bio, to jednak ich opakowania w większości już takie nie są. Prawie wszędzie plastik, bezzwrotny.

Muszę tu wtrącić, że chwalebnym wyjątkiem jest marka Phenome - oni przyjmują spowrotem wszystkie opakowania swoich kosmetyków, a jeśli chcemy przy okazji kupić nowy kosmetyk, dostajemy za zwrot opakowania 5% rabatu. Niestety, ale naszym zużyciu żeli pod prysznic zwłaszcza w upały, kupując wyłącznie te ich marki, szybko poszłabym z torbami, bo cena jest jednak dla mnie za wysoka, chociaż jakość tych kosmetyków jest świetna.

Jestem pokoleniem, które pamięta czasy sprzed żeli, peelingów, odżywek i innych zagranicznych, kosmetycznych cudów, które chociaż na początku kupowane byłe z zachwytem ale i lekką nieufnością, szybko stały się standardem. Co zatem było przed?

Na poczatku było zwykłe mydło. Poprostu. Eureka! - W ten sposób wróciłam do mydła.
Zwłaszcza, że obecnie na rynku jest tyle świetnych, naturalnych, obłędnie pachnących mydełek. Wiele z nich można stosować także jako szampon do włosów czy żel do higieny intymnej (np. wspominane już przeze mnie mydło Aleppo) - a to oznacza jeszcze mniej plastiku. Wspaniałe mydełka od Ministerstwa Dobrego Mydła, dostępne w drogeriach afrykańskie czarne mydła i wiele, wieeeele innych. Dzięki mojej decyzji o całkowitej rezygnacji ze specyfików w plastikowych opakowaniach, jestem właśnie na przyjemnym etapie testowania.

W trakcie moich poszukiwań okazało się także, iż balsamy do ciała, peelingi, kremy do twarzy można z kolei bez problemu kupić w szklanych opakowaniach. I są to często naturalne kosmetyki, świetnej jakości. Cena jest wyższa, ale do zaakceptowania. To tylko kwestia dokonywanych przez nas codziennie wyborów. Moim odkryciem są tu dwie polskie marki: hagi oraz iossi.

Kwestia żelu pod prysznic uruchomiłą lawinę, bo zaczełam się uważnie przyglądać, jakie jeszcze śmieci często generujmy w łazience i okazało się, że bez większych poświęceń równie łatwo można zminimalizować i ich ilość.

Zatem kolejna rzecz - waciki jednorazowe. Conajmniej 2 dziennie, bo się nie maluję. Zmycie tuszu do rzęs kolejne 4. Przelałam więc mój tonik do czarnej, szklanej buteleczki z atomizerem - sprawdza się świetnie, dodatkowy plus jest taki, że dzięki takiej aplikacji wolniej zużywam kosmetyk - połowa zostawała na waciku.
Do wszelkich innych celów, jak np. wspomniany demakijaż rzęs zakupiłam natomiast wielorazowe, bambusowe płatki kosmetyczne. Mam je ponad 2 miesiące i sprawdzają się świetnie, piorę razem z jasnymi ubraniami, te bardziej zabrudzone z pościelą w 60 stopniach.

Podpaski. Znalazłam wiele alternatyw np.: kubki menstruacyjne, ekologiczne wersje podpasek, które można kompostować i podpaski wielorazowe. Ja przeszłam na dwie ostatnie opcje.
Podpaski kompostowalne niczym nie różnią się od konwencjonalnych, poza ceną niestety, dlatego kiedy jestem w domu przechodzę na wielorazowe. Minusy tego rozwiązania to konieczność namaczania i szybkiego prania, więc pewnie nie jest to alternatywa dla każdego, ale mnie te niedogodności nie przerażają i jestem w stanie je zaakceptować w imię generowania mniejszej ilości śmieci.

Kolej na pranie. Przez jakiś rok używałam naprzemiennie orzechów wraz z ekologicznym płynem do prania do bardziej poplamionych ubrań, bo niestety orzechy czasami niekoniecznie dają radę.
Kiedy w domu są dzieci, prania jest sporo, więc i tych butelek trochę zużywałam... Dobre rzeczy słyszałam o kulach piorących i postanowiłam spróbować. Mam nadzieję, że i u mnie się sprawdzą.
Nie używam żadnych płynów do płukania i tym podobnych dodatkowych specyfików bo staram się ograniczać wszelką dodatkową chemię w naszym otoczeniu, więc nie mam też żadnych odpadów z tego tytułu.

Kolejne generatory śmieci to szczoteczki do zębów i wszelkie ściereczki i zmywaczki.
O ile szczoteczki łatwo wymieniłam całej naszej czwórce na drewniane z bambusowym włosiem, o tyle ze znalezieniem ekologicznego zmywaka miałam problem. Wkońcu zakupiłam ściereczkę marki Sodasan, którą można prać, a przypomina najbardziej te konwencjonalne, które do tej pory używałam. Do zmywania naczyń natomiast mam szorstką kostkę z jakiejś rośliny, niestety opakowanie już wyrzuciłam, a nazwy tej rośliny nie pamiętam i muszę sprawdzić u sprzedawcy. Ma mi wystarczyć na 12 miesięcy użytkowania i jest w pełni biodegradowalna.
Niebawem rozpocznę testy.

Na razie to tyle, ale teraz bacznie przyglądam się temu co kupuję, jak to jest zapakowane i jak bardzo dana rzecz jest mi niezbędna i nie do zastąpienia. Musze przyznać, że lepiej się z tym czuję, chociaż na pewno taka postawa życia nie ułatwia, ale to tylko na początku. Wierzę, że warto świadomie kupować i konsumować.

A co Wy myślicie na ten temat?

środa, 28 września 2016

Moje miejsca w sieci - blogi 2/2



Czas leci, znowu miesiac mnie tu nie było. Bardzo intensywny miesiąc, mam o czym pisać! :)
Kilka kolejnych postów właśnie powstaje, a tymczasem... czas najwyższy na część drugą posta o fajnych blogach :)

Jest to obecnie jeden z najpopularniejszych, polskich blogów o minimaliźmie. Ja czytałam go, kiedy jeszcze taki nie był i zawdzięczam mu spore porządki w głowie i mieszkaniu. Jeśli jakimś cudem, nie znacie bloga Kasi, to koniecznie do niej zajrzyjcie.


Myślę, że Kasia jest osobą, której różne fajne rzeczy w życiu się udały. Zdecydowanie wie czego chce, ma swój własny styl, który bardzo mi się podoba, jest odważna i szczera. Jej blog jest dopracowany i zawiera same rzetelne informacje.
Zaglądam tam zawsze kiedy potrzebuję motywacyjnego kopniaka, nie tylko w kwestii porządkowania szafy i mieszkania - oto jeden z moich ulubionych postów, 'nie na temat' ;) -> CLICK

Na bloga Merely Susan trafiłam przypadkiem i z miejsca zakochałam się w jej akwarelach.
Udało mi się nawet poznać autorkę osobiście w lipcu, przy okazji jednych z licznych targów, odbywajacych się pod chmurką. Okazała się być bardzo młodą, skromną osóbką, a jej dzieła na żywo zachwyciły mnie jeszcze bardziej. Od tamtej pory śledzę wszelkie nowości i chętnie obwiesiłabym nimi wszystkie swoje ściany.


U Zuzi można także kupić przepiękne zakładki do książek, kalendarze i notesy - wszystko z jej przecudnymi pracami.

Mam lekką obsesję na punkcie zdrowej kuchni, fajnych przepisów i przemycania do jedzenia niecodziennych składników. Moje półka z książkami kulinarnymi wprost się ugina, mam tu samych zaufanych i sprawdzonych autorów. Uwielbiam przeglądanie moich zasobów w poszukiwaniu czegoś pysznego, co można zrobić np. ze śliwek. Kiedy tak szukam, szukam i nic, przenoszę się wkońcu z tymi poszukiwaniami do sieci. Zaglądam tylko w dwa miejsca, ale zawsze znajduję dokładnie to o co mi chodziło. Nie mam pojęcia jak to się dzieje, ale zawsze tak jest.
Oto te miejsca, wspaniałe kobiety, cudowne zdjęcia i pełne pasji przepisy:



Będę wdzięczna za podesłanie mi Waszych ulubionych blogów, drodzy Zaglądacze :)

Miłej lektury!


poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Powrót z wakacji. Stres, napięcie, pośpiech - jak je zredukować.


Do napisania tego postu skłoniły mnie moje urlopowe i po urlopowe przemyślenia.

W tym roku uciekliśmy na tydzień w Bory Tucholskie. Nie zawiodłam się, znalazłam tam spokój, ciszę, słaby zasięg i bliskość natury: wielką zieleń, zapach puszczy, szum fal - wszystko co potrzebne żeby się zresetować. Gdyby jeszcze dziewczyny się nie kłóciły, byłoby idealnie... ;)
W każdym razie na pewno wrócimy tam za rok, jest co robić w każdą pogodę: my trafilismy całkiem nieźle, bo nie padało i kilka razy udało się nam wygrzać w słonku na plaży. Ale za to były rowery (są tam świetne, utwardzane ściezki rowerowe), kajaki, rowery wodne, kucyki, a nawet koncert muzyki dawnej na zapomnianych instrumentach. Był też czas na czytanie, rozmyślanie i spacerowanie.

Zawsze po wyjeździe w miejsce, gdzie nie musze pędzić, czas zwalnia i wreszcie wystarcza go na wszystko, odżywa we mnie marzenie o własnym domku, z własną trawą, brzózką i hamakiem... Dopadało mnie zwłaszcza tuż po powrocie, kiedy trzeba się zmierzyć z rozpakowywaniem, praniem, zakupami i powrotem do codzienności. Czułam, jak wszystko sie we mnie napina już kiedy wjeżdżaliśmy do miasta.

W tym roku, postanowiłam spróbować coś zmienić. Zwłaszcza, że powoli staram się zostać nieperfekcyjną mamą ;) (więcej informacji TU). Oto co zrobiłam i jakie były efekty.

Mój urlop rozpoczełam od środy, nie od poniedziałku. Pozwoliło mi to przede wszystkim pokończyć na spokojnie sporo zaległych spraw, a pozostałe przekazać innym osobom. Teraz widzę, że atmosfera piątku jako ostatniego dnia w pracy przed urlopem, gdy dla innych to już niemal weekend temu nie sprzyjała.

Wyjazd zaplanowaliśmy na piątek. W ten sposób zyskałam 2 dni na spokojne spakowanie się, zrobienie potrzebnych zakupów na wyjazd i załatwienie kilku spraw, na które nigdy nie ma czasu.

Wróciliśmy 2 dni przed końcem urlopu, który zakończył się także w połowie tygodnia. W mojej pracy poniedziałki są zazwyczaj ciężkie, więc dodatkowo, akurat ten dzień jako pierwszy po urlopie, to wyjątkowo zła decyzja - naprawdę dziwię się, że wcześniej na to nie wpadłam. Tym razem powrót był o wiele łagodniejszy, przez 2 dni przebrnełam przez zaległe maile, a potem nadszedł weekend. Pierwszy raz także, całego weekendu po powrocie z wakacji nie poświeciłam na nastawianie kolejnych pralek i składanie ubrań, bo zrobiłam to w ciągu tych ostatnich 2 dni urlopu. Niby mała zmiana, ale dla mnie niezywkle odczuwalna.

Postanowiłam kontynuować miłe, urlopowe rytuały. Czyli wszystko to, co sprawiało, że czułam się zrelaksowana: wieczorny spacer, czy rozdział książki jak tylko dzieci zasną. Zmywanie może zaczekać, a dom staram się szybko ogarnąć przed usypianiem, kiedy myją zęby. To wszystko są drobnostki, a jednak kiedy spojrzymy na nie z boku to okazuje się, że mają one ogromny wpływ na jakość naszej codzienności.
Raz w tygodniu będziemy też jeść poza domem, żeby mieć dla siebie cały dzień. O ile finanse pozwolą, 2 razy w miesiącu planujemy też jakieś większe, rodzinne wyjścia.

Podczas pracy słucham relaksacyjnej muzyki w tle. Praca w ciszy i skupieniu w dobie open space nie istnieje, ewentualnie od czasu do czasu można się ukryć w sali konferencyjnej. Ja, kiedy muszę się skupić, zapuszczam sobie w tle relaksujące składanki z youtube. Przykład TUTAJ 

Planujemy kolejny wyjazd. Myśl o krótkim, weekendowym wyjeździe dodaje mi skrzydeł. Szukamy czegoś niedaleko i po sezonie, czyli mało pakowania i niedrogo.

Dbam o to, żeby dostarczyć sobie odpowiednią ilość magnezu. Pomimo, że badania krwi nie wykazały niedoboru, od kiedy dbam żeby było go więcej w mojej diecie, dodatkowo suplementuję i używam oliwki magnezowej oraz kąpię się w soli epsom, zauważyłam, że łatwiej sobie radzę ze stresem.

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Wakacje - sztuka odpoczywania


Jestem właśnie tuż, tuż przed urlopem.
Dwa tygodnie wyrwane z roku, kiedy wreszcie nie musze być pod telefonem, nie muszę sprawdzać poczty, otwierać laptopa, jeszcze tylko dwa dni i przestanę myśleć o pracy. To tylko dwa tygodnie więc trzeba  wycisnąć z nich co się da, żeby odpocząć.

Nie ma jednego modelu dla wszystkich. Znam osoby które na wakacje wyruszają na zagraniczne wyprzedaże lub do wielogwiazdkowych hoteli i potem cąły czas spędzają na hotelowej plaży.
Po drugiej stronie osi z kolei są tacy, który niezależnie od pogody wyruszają z namiotami na górskie lub leśne wędrówki. Mój sposób wypoczywania jest chyba pośrodku - lubię trochę cywilizacji w postaci ciepłego prysznica, wygodnego łóżka, posiłków jedzonych na talerzach nie z puszek, ale też zupełnie nie dla mnie są gorące miasta, chociażby nawet najpiękniejsze, czy też zatłoczone plaże. Przez moje dwa tygodnie i jednych i drugich unikam zdecydowanie.

Szukam miejsc zielonych, z dala od pośpiechu miasta, którego mam aż nadto codziennie. Takich gdzie nic nie muszę, a wszystko mogę.
Mogę zrobić i zjeść z rodziną niespieszne śniadanie, poczytać przy kawie, a potem iść gdzieś na domowy obiad. Albo spędzić dzień na rowerze, zwiedzić jakieś okoliczne miasteczko lub popływać w jeziorze. To są jedyne decyzje jakie przychodzi mi podejmować.

Czas zwalnia, dzień trwa tyle co cały weekend w Warszawie. Dzieci mają szansę się wybiegać i wyoddychać świeżym powietrzem. Nie trzeba nerwowo śledzieć każdego ich kroku w kolorowym tłumie innych. Jest kiedy popodglądać mrówki i przeczytać fajną książkę od początku do końca, jeśli tylko mamy na to ochotę. Jest cisza, śpiew ptaków, odgłosy prawdziwego życia.
Przez ten czas, nie słuchamy radia, nie oglądamy telewizji, nie czytamy internetu. Jesteśmy zupełnie poza toczącymi się gdzieś zdarzeniami, nieświadomi tego co nas w sumie bezpośrednio nie dotyczy.

Już nie mogę się doczekać. Jeszcze tylko dwa dni.

A jak Wy odpoczywacie, co jest dla Was niezbędne, żeby wypocząć?




piątek, 29 lipca 2016

Moje miejsca w sieci - blogi 1/2


Chciałam się dzisiaj podzielić moją listą blogów, które regularnie czytam, oglądam i podziwiam. Wszystkie są prowadzone przez niesamowite kobiety, a tematyka jest bardzo różnorodna, jak zobaczycie za chwilę.

Blogi wnętrzarskie

Piękne wnętrza i nietypowe pomysły na nie, to mój mały konik od dawna. Choć moje mieszkanie jest juz w zasadzie w pełni urządzone (otwarta pozostaje jedynie kwestia okien - stare rolety do wymiany i ogólnie nie mam na nie pomysłu, od zawsze), chętnie od czasu do czasu coś przestawiam i udoskonalam. Ze względu na niedużą powierzchnię, wszelkie udogodnienia poprawiające funkcjonalność są na wagę złota.

Domek z werandą i ogródkiem. Moje wielkie marzenie. Własne warzywa, kwiaty. Grzebanie w ziemi. Śpiew ptaków i kawa w bujanym fotelu... Zieleń, duzo zieleni.

Dlatego tak lubię bloga Green Canoe.

Joasia, autorka, to profesjonalistka w każdym calu. Mam wrażenie, że czego się nie dotknie, wychodzi jej wspaniale. Zdjęcia jej domu i ogrodu są obłędne, pomysły nieszablonowe, czyta się i ogląda ten blog z ogromną przyjemnością.

Podobnie jak bloga Kasi: Mój dom moje miejsce.


Kasia jest mega kreatywną osobą, szyje, urządza, do tego jest mamą czwórki dzieci, a jej dom zachwyca. Nie wiem jak ona godzi to wszystko, jak znajduje czas. Ostatnio niestety jakoś nowych postów brak, ale przy takiej ilości obowiązków wcale się nie dziwię.

Jednym z pierwszych wnętrzarskich blogów, które odkryłam w sieci dobrych kilka lat temu i który od razu stał się moim ulubionym jest My little white home.


Jest to miejsce pełne ciepła, miłości i rodziny. Wszystko w pięknej oprawie. Joasia jest mamą trójki dzieci, tak jak ja mieszka w Warszawie. Jej mieszkanie jest niewiele większe od mojego, ma niesamowity klimat, jest niezwykle zadbane i zaopiekowane. Są też posty działkowe, to dzięki nim zaczełam się zastanawiać nad takim pośrednim spełnieniem marzenia odnośnie grzebania w ziemi i posiadaniu własnej trawy.

Blogi lifestylowe

Często wpadam do Laurentino.

Jego autorka jak i sam blog bardzo się zmienił w przeciagu ostatnich 2 lat z blogu stricte wnętrzarskiego na taki o życiu. Bardzo na plus.
Chętnie wpadam sprawdzić co słychać i czym fajnym tym razem autorka się dzieli: np. domowej roboty dezodorant z jej przepisu na bazie oleju kokosowego i sody oczyszczonej to rewelacja!

Żeby poczuć zapach domu nie ruszając się sprzed komputera zapraszam do Home Fragrance.


Blog o domu, dzieciach, rodzinie, wyprawach małych i dużych. Odkrywaniu świata i jego magii. Piękne zdjęcia, a na nich niesamowicie uchwycona codzienność Kamili. Trudno opisać ten klimat, trzeba tam poprostu zajrzeć.

Od niedawna wpadam też do Bogusi, autorki bloga Piękno i Minimalizm.




To od niej dowiedziałam się o bambusowych wacikach, czarnym afrykańskim mydle dostępnym w Rossmanie i polkiej marce Yope. I o wielu innych, fajnych rzeczach.
Wpadam z przyjemnością, jak do dobrej znajomej, a to dzięki sposobowi w jaki ten blog jest pisany, obiektywizmowi i otwartości Bogusi.

I tu zakończę część pierwszą mojej listy, zapraszam do lektury moich faworytów. Następnym razem napiszę jeszcze o czytanych przeze mnie blogach kulinarnych i o minimaliźmie.

A jakie są Wasze ulubione miejsca w blogosferze? Chętnie poczytam :)

* wszystkie zdjęcia logo pochodzą z wymienionych blogów

czwartek, 28 lipca 2016

Minimalizm kontrolowany, czyli rzecz o równowadze


Kiedy czyta się książki poświęcone minimalizmowi, wydaje się on być cudownym lekiem na całe zło. Na fali uniesienia lekturą, najchętnie wyrzuciłoby się od razu połowę sprzętów, żeby doświadczyć tej przestrzeni, o której się tyle czytało i wreszcie odetchnąć pełną piersią. Jak się szybko okazuje, nie na tym to wszystko polega.

Miałam kilka podejść do tematu, zanim zrozumiałam, że chodzi głównie o moją głowę. O zmianę stosunku do przedmiotów, ubrań, butów. Bo celem nie jest tu osiągnięcie jakiegoś limitu posiadania, tylko otoczenie się rzeczami potrzebnymi i niepowtarzającymi się oraz rozsądne nimi zarządzanie. Myślę, że każdy musi tu znaleźć swój własny, złoty środek, punkt równowagi. 

Przegięcia i wszelkie skrajności nigdy nie są dobrym rozwiazaniem. Ani w życiu, ani w pracy - niejednokrotnie się o tym przekonałam.

Dlatego też mam po kilka par butów na każdą porę roku. I torebek. Ale wszystkie noszę ;)

Jeśli kupię sobie nową, fajną bluzkę, to nie wyrzucam automatycznie 3 starych, podniszczonych, skoro z powodzeniem mogą słuzyć mi jeszcze jako ciuchy 'podomowe'.

Pozwalam sobie na spontaniczne, nieplanowane zakupy np. spodni w których świetnie się czuję i już w czasie mierzenia wiem, że mogłabym ich już nie zdejmować.

Nie kupuję rzeczy z nastawieniem, że będą ze mną nastepnych 10 lat - dotyczy to zwłaszcza ubrań, niestety moja waga czesto się zmienia, więc raczej tu nie inwestuję, wybieram rzeczy dobrej jakości, ale zawsze ze średniej półki.

Korzystam z biblioteki, ale cały czas również kupuję książki, które chciałabym mieć w swojej domowej biblioteczce.

Czego już nie robię?

Nie gromadzę i nie robię zapasów: kosmetyków, obrusów, świeczek, rzeczy do kuchni, naczyń. Jeśli się coś stłucze, to szybko okazuje się, że da sie bez tego żyć i ma sensu kupować kolejnej sztuki.

Nie chodze na wyprzedaże bo akurat są, tylko wtedy jeśli czegoś konkretnego akurat potrzebuję. Nie pamiętam też, kiedy kupiłam coś tylko dlatego, że jest tanie.

Przestałam kupować koszyczki, pudełka i wszelkiej maści pojemniki do przechowywania. Jak przestaję  się z czymś mieścić, to znaczy jest tego czegoś poprostu za dużo.

'Must have' - wiem już, że nie ma czegoś takiego. Nie daję się nakręcać.

W zasadzie zrezygnowałam z kupowania gazet. Zaoszczędzone środki i czas przeznaczam teraz na książki. Została mi obecnie jeszcze tylko jedna prenumerata 'Urody życia'. I zdecydownanie wystarczy, żeby byc na bieżąco.

Taki właśnie jest obecnie mój osobisty minimalizm. Jak widzicie, pilnuję, żeby nie był za bardzo minimalistyczny ;)


poniedziałek, 18 lipca 2016

Klub leniwych mam


Tęsknię za czasami, kiedy nie musiałam z wyprzedzeniem planować co i o której godzinie będę robiła kolejnego dnia. Mój rytm wyznaczały co prawda godziny zajęć w szkole, ale potem to już był całkowicie mój czas. Było to tak naturalne, że nie wydawało mi się niczym nadzwyczajnym, teraz powiedziałabym nawet luksusowym. Jeśli czegoś nie zrobiłam danego dnia, bez większych konsekwencji przekładałam na kolejny. Teraz coś takiego, to już mniejsza lub większa katastrofa.

Kiedy pojawiły się dzieci, a wraz z nimi stopniowo ten cały kołowrotek codziennych czynności zwiazanych z dbaniem: karmienie, przytulanie, zabawa i pielegnacja, jakoś nie odczuwałam zupełnie braku czasu dla siebie. Po pierwszym szoku, że to już nie ja decydują co, gdzie i kiedy, dzień wypełniony dziećmi po brzegi zupełnie bezboleśnie został przeze mnie oswojony.
Powrót do pracy był okresem mobilizacji, byłam przygotowana, że będzie ciężko i trzeba dać radę. Dałam. I za pierwszym i za drugim razem. Potem jednak coś zaczeło się we mnie powolutku wypalać.
Ze względu na charakter pracy mojego M. wszelkie obowiązki domowe, gotowanie, zakupy, zaprowadzanie i odbieranie dzieci z przedszkola to mój codzienny grafik. Plus praca zawodowa oczywiście. Nie mam żadnej babci czy cioci, która mogłaby mnie od czasu do czasu zwolnić z gotowania, czy chociaż odebrać dziewczyny i odstawić dopiero na kolację.
Kiedy muszę dłużej popracować, wtedy M. wychodzi wcześniej z pracy - najlepiej kiedy takie akcje są zaplanowany z wyprzedzeniem, wszelkie nieplanowane jak choroba czy jakaś awaria to już prawdziwe wyzwanie...

Spotkałam się ostatnio z dawno niewidzianą koleżanką ze studiów, także mamą. Jest w nieco lepszej sytuacji, bo na codzień kiedy trzeba pomagają jej teściowie, którzy mieszkają nieopodal, a na wakacje opiekę nad wnuczką całkowicie przejmują jej rodzice, w innym mieście. Niemniej jednak także posiada męża z nienormowanym czasem pracy i cała szara codzienność spada na nią.

Spytałam jak ona sobie to wszystko układa, bo ja czasami czuję, że już powoli wysiadam.
Powiedziała mi, że ją ratuje najzwyklejsze lenistwo, bo nie ma ambicji być matką roku, woli cieszyć się życiem.

W ten sposób jej córka wcześnie zaczeła samodzielnie jeść i zasypiać, sama się ubierać i sprzątać po sobie zabawki. Jeśli nie uda się kupić pieczywa, to żadna tragedia, bo w zamrażarce jest zawsze spory zapas. Podobnie z obiadem.
Duże zakupy robią razem, raz w tygodniu, w lodówce zawsze jest coś zapaczkowanego, żeby mogło poleżać i było na kanapkę na czarną godzinę.
Niby proste rzeczy, a sporo ułatwiają. Nasza rozmowa dała mi sporo do myślenia, chyba mimowolnie uległam w którymś momencie wzorcowi kobiety idealnej, lansowanej przez wszelkie media bez litości. Owszem, da sie tak, ale nie na dłuższą metę.

Kiedy zaczynamy być zwyczajnie zmęczone swoją codziennością, przestajemy mieć chęć i siłę nawet na rzeczy które do tej pory sprawiały nam radość, to znak, że czas popracować nad priorytetami, trochę odpuścić i zwolnić. I przestawić swoje myślenie na inne tory, znaleść nową przestrzeń na swoje przyjemności, nawet kosztem codziennych obowiązków.
Taki jest mój plan na nadchodzące dni, może nie wszystko będzie idealnie, ale mam nadzieję odzyskać nieco czasu i energii dla samej siebie.

Czy zaglądają tu może jakieś mamy z podobnymi doświadczeniami? Jestem bardzo ciekawa jak sobie radzicie...


czwartek, 14 lipca 2016

O niepisaniu


Dawno mnie tu nie było. Mój 'rozbieg' trwał dłużej niż planowałam.
Sporo rzeczy sobie przemyślałam, czas i okoliczności zweryfikowały wiele z moich pogladów, które chociaż ładne i szczytne, okazały się poprostu nie być moje. No właśnie, dotarcie do tego co jest naprawdę nasze, wydaje się być dużym, osobistym osiągnięciem w dzisiejszym świecie...

Lubię pisać, zawsze lubiłam. Przelewanie myśli na papier pomaga się wyciszyć i spojrzeć na opisywane sprawy z innego punktu widzenia.
Pisanie bloga to okazja do podzielenia się swoimi przemyśleniami, ale też zawsze włącza mi się cichy cenzora - napisany tekst wielokrotnie sprawdzam, dopieszczam i upewniam się, że to o czym piszę ma sens. Często też mam wątpliwości, czy aby na pewno temat wart jest upublicznienia. Nie przemawiają do mnie wpisy o trendach w akcesoriach basenowych czy też barwne aczkolwiek nic nie wnoszące opisy zakupów...
Jeśli nie znajduję ciekawego tematu, albo nie wiem jak go właściwie ugryźć, poprostu nie piszę nic.

Mam nadzieję, że mi to wybaczycie i pomimo nieregularnego pisania, ktoś jednak będzie do mnie zaglądał od czasu do czasu.
Na pewno niebawem powrócę do pisania o książkach i niecodziennych rzeczach, bo tu akurat jest o czym ;)


piątek, 29 kwietnia 2016

Biorę rozbieg


Uwielbiam patrzeć w niebo. Widok mięciutkich obłoczków mnie uskrzydla. Mam mnóstwo zdjęć z wypraw małych i dużych - właśnie nieba. Cieszę się, ze już wiosna, że słońce i więcej nieba nade mną, że łatwiej się cieszyć dniem codziennym i tym co mam...

Cicho tu u mnie ostatnio, chociaż mam zanotowanych wiele tematów o których chciałabym napisać. Dopadło mnie chyba wiosenne przesilenie, kwiecień był też dla mnie miesiącem wyzwań - musiałam podjąć kilka ważnych decyzji w bardzo krótki czasie. To mnie trochę wyczerpało, teraz trzeba się zregenerować.
W majowy weekend czeka mnie podróż, niestety służbowa. Chociaż czy na pewno niestety... Będzie czas na pobycie sama ze sobą, odpoczynek od codziennych obowiązków, totalna zmiana otoczenia i spraw na codzień zaprzątających mi głowę.
Wszystko co nas spotyka jest po coś i zawsze jest w tym trochę dobrego, choć często trudno to dostrzec. 

Wspaniałej majówki dla wszystkich, dużo błękitu i słońca!

piątek, 15 kwietnia 2016

O 'złych' emocjach


Kiedy nie wszystko idzie po mojej myśli, czasami zwyczajnie mnie to powkurza i przestanie. Przechodzę nad tym do porządku dziennego.
Czasami ogrania mnie smutek, a czasami mam wrażenie, ze świat wali mi się na głowę. Wtedy NIC się nie układa, wszystko jest nie tak. Wydaje mi się, że w tej chwili 'inni' na pewno mają lepiej, 'im' wszystko idzie jak z płatka.
Podświadomie wiem, że to bzdura, ale już za późno, maszynka ruszyła i sama się nakręca - dzieci jak na zawołanie zaczynają się kłócić, mnie pęka głowa, chcę ciszy, chociaż tyle, przychodzi sms, że blokada telefonu, bo zapomniałam zrobić przelew... Już nie chcę ciszy, chce mi się krzyczeć. Nie, nie jestem oceanem spokoju ani kwiatem lotosu. Sama myśl o próbie osiągnięcia tego stanu sprawia, że wkurzam się jeszcze bardziej, a dziecięca kłótnia przechodzi w fazę ostrą... Ewidentny dowód na poparcie tezy, że wszyscy jesteśmy połączeni. Moja niedobra energia przechodzi na wszystko wokół. Trzeba ją z siebie wyrzucić, zatrzymać maszynkę.

Oddech. Tylko tyle i aż tyle. Czasami krótki krzyk. Krzykiem reagują moje dzieci, kiedy czują bezsilną złość. Pozwalam im na to, podobnie jak na tupanie i powściekanie się. Nie chcę, żeby dusiły te wszystkie złe emocje w sobie. Patrzę na ich intuicyjne reakcje i próby radzenia sobie z trudnymi chwilami i... zwyczajnie uczę się od nich.

Moje pokolenie miało być grzeczne, niewidzialne, mówić tylko kiedy dorośli sobie tego życzyli. Złość była czymś zupełnie nieakceptowalnym i niestosownym. Nie było na nią zgody, więc nauczyłam się ją spychać do środka, upychać między mieśniami. Wszysycy wiemy czym to grozi.

Raz na jakiś czas idę na koniec świata. Pokrzyczeć sobie, potupać. A  potem wziąść głęboki wdech i z wydechem wypuścić wszystko - oczyścić się, taka wewnętrza higiena.
Poczuć spokój, zobaczyć mój świat i moją codzienność w innych kolorach. Znowu uwierzyć, że wszystko dzieje się dla mnie, nie mnie.

A Wy, jak sobie radzicie z niefajnymi emocjami ?


wtorek, 12 kwietnia 2016

Ciuchowy recycling


Niepotrzebne ubrania wyrzucam do śmieci tylko jeśli naprawdę do niczego się już nie nadają, a i tak jakoś nie za dobrze się z tym czuję. 95% takich ciuchowych śmieci można odzyskać, tylko komu by się chciało?
Okazuje się, że owszem, chce się. Coraz częściej słychać o takich akcjach, w których aktywnie biorą udział duże sieciówki. To dobrze, bo to one nakręcają szybką modę i często wypuszczają tanie ubrania słabej jakości, które nadają się do noszenia tylko do pierwszego prania. A potem do śmieci...

W dniach 18-24 kwietnia do sklepów sieci H&M można przynieść niepotrzebne ubrania, pościel, ręczniki. Kiedy tylko dowiedziałam się o tej akcji, ustawiłam w przedpokoju wielki worek i całą rodziną wrzucamy do niego wszystko to co już nam niepotrzebne i nie nadaje się do puszczenia w obieg. Są więc i skarpetki bez pary, nieodplamialne dziecięce koszulki, stare obrusy i pościel.
To spora ulga wiedzieć, że  nie zasilą wysypisk śmieci... Więcej o akcji TU.

Podobną akcję już prowadzi sieć sklepów z włoską bielizną Intimissimi pod hasłem 'Recycling się opłaca'. Tutaj dodatkowo za przyniesione do sklepu ubrania i bieliznę otrzymuję się bony o odpowiednim nominale, które można wykorzystać przy zakupie nowej bielizny. Bony wydawane są do końca maja, a można je zrealizować do końca czerwca. Jak się dowiedziałam, marka prowadzi takie akcje 2x w roku na przełomie jesieni i zimy i  na wiosnę.

Wiedzieliście o tym wcześniej, korzystacie?

czwartek, 31 marca 2016

Mój marzec - podsumowanie wiosennego wyzwania Simplife


To był intensywny miesiąc - porządki, walka z choróbskami, przygotowania do Świąt i próby wyrwania w tym wszystkim choć chwilki dla siebie... Ale od początku.

'Odgracam się' już od pewnego czasu, więc trochę się zdziwiłam, że jednak wciąż mam sporo zbędnych rzeczy. Ale to chyba dlatego, że przy okazji wyzwania, postanowiłam zajrzeć do tych zakamarków mojego mieszkania, łazienki i duszy, których zazwyczaj unikam. 

Podeszłam w dosyć indywidualny sposób do tematu, ponieważ jak zrozumiałam Natalia dała uczestnikom wolną rękę w kwestii szczegółów: co, gdzie i kiedy. Ja nie zaczynałam całkowicie od zera, bo pierwsze doświadczenia z porządkowaniem przestrzeni mam już za sobą, dlatego też skupiłam się na najbardziej zaniedbanych obszarach mojego życia w strefach materialnej, ciała i ducha. 

Strefa materialna
Pozbyłam się czterech pudełek sztucznej biżuterii. Nie noszone od wielu lat, pamiętające jeszcze lata studenckie i tuż po, starannie zapakowane do pudełek i upchnięte w rogu szafy. Leżały tam cicho, dając o sobie znać od czasu do czasu bezgłośnym wyrzutem sumienia. 
Nie mogłam się jakoś za nie zabrać, o ile rozprawa z ciuchami 2x w roku idzie mi już sprawnie i bez zbędnych sentymentów to ta biżuteria... Ale udało się. Trzy godzinki przeglądania, wspominania i w zasadzie wszystko poszło do oddania. 
Założenie było takie, żeby cała moja biżuteria pomieściła się bez trudu w 2 niewielkich pudełkach. 


W mniejszym trzymam kilka pierścionków, bransoletek, łancuszków, kolczyki i zegarek. W większym korale, broszki, bursztynowe naszyjniki - czyli tzw. 'gabaryty' które potrzebują nieco przestrzeni. Nie noszę ich na codzień, ale na wszelkie wyjścia i tzw. okazje są jak znalazł. 
Temat w zasadzie zamknięty, nie planuję powiększania kolekcji, jeśli już to będę ją zmniejszać.

Kolejny przystanek to książki. Podeszłam do tematu zdroworozsądkowo - wszystkie nieprzeczytane lub przeczytane wieki temu, z kategorii 'bez szału' od razu out. Jedno z pudeł na pierwszym zdjęciu skrywa kilkanaście sztuk. Wystawiłam je do sprzedaży, jeśli przez miesiąc pozostaną niesprzedane, gdzies je poprostu oddam.

Gazety. Zebrałam się i przez dwa wieczory cierpliwie przejrzałam całe archiwum z ostanich 8 miesięcy (!), powycinałam wszelkie interesując mnie zdjęcia, artykuły i przepisy. Resztę wyrzuciłam.

Kwestię kuchni zdecydowałam się załatwić wczesną jesienią, kiedy to w poszukiwaniu konkretnej przyprawy, musiałam wyciagać zawartość całej szafki... Chciałam się tu tylko przy okazji podzielić moim doświadczeniem w temacie - nie ma to jak wiszące półeczki na przyprawy - natychmiastowa oszczędność miejsca i czasu!

Moja/nasza łazienka. Niewielka, czeka ją mały remont. W międzyczasie jest intensywnie użytkowana przez 4 osoby w tym 2 dzieci. Żeby nie sprawiała wrażenia, że pęka w szwach, jakiś czas temu wymieniliśmy lustro nad zlewem na szafkę z lustrem, wszystkie kosmetyki nawannowe powędrowały do koszyczków, a ja nie ustaję w wysiłkach, żeby zminimalizować ilość butelek, słoiczków i pojemniczków wszelkiej maści. 
Moje odkrycie w tym temacie to mydło z Aleppo. 100% naturalne, wykonywane ręcznie. Produkt dwuskładnikowy, świetny dla dzieci i osób, które borykają się z różnymi problemami skórnymi. Jest to kosmetyk dla całej rodziny, do mycia rąk, pod prysznic, do mycia włosów, do mycia twarzy, jest bardzo delikatne. Zabrane w podróż skutecznie odchudza kosmetyczkę - patent sprawdzony, polecam!


Strefa ciała
Bardzo ważny jest dobry początek dnia. Zwłaszcza dla mnie, bo spędzam go zazwyczaj dość pracowicie - robię śniadanie i gotuję obiad, przygotowuję dzieci do przedszkola, siebie do pracy. Nie musze pisać, co się dzieje, jesli zaśpię! 
Na nieśpieszne śniadanie mogę sobie pozwolić tylko w weekend i zapewniam, że to prawdziwy luksus. Co wtedy jem? Uwielbiam śniadania na ciepło, robimy sobie często rodzinną jajecznicę ze szczypiorkiem i czosnkiem niedźwiedzim, albo zupę, coś co nasyci i rozgrzeje, zwłaszcza o tej porze roku. Takie śniadanie trwa dłuuuugo, smakujemy, rozmawiamy, śmiejemy się... Fantastyczny początek dnia.

Bardzo sobie cenię moje chwile tylko dla siebie. Postanowiłam dbać o to, żeby chociaż raz w tygodniu zaserwować sobie ciepłą kąpiel, która oprócz relaksu wzmocni także ciało i system odpornościowy. Nie korzystam z żadnych, konwencjonalnych kąpielowych 'spieniaczy', od ponad roku używam tylko soli epsom, czasami dodaję też sody oczyszczonej oraz zawsze wkraplam 10-15 kropli naturalnych olejków eterycznych - w zależności od nastroju lub aktualnych potrzeb: np. eukaliptusowy, lawendowy, cynamonowy, świerkowy. Ja swoje kupuję w sklepie zielarskim, można je też bez problemu dostać w rozmaitych mydlarniach lub poprostu zamówić przez internet. Tylko koniecznie trzeba się upewnić, że są to naturalne olejki.


Po takiej kąpieli już się niczym nie smaruję, skóra dostała co trzeba. 
Na codzień natomiast używam oleju kokosowego, chyba nic lepszego dla mnie nie istnieje, choć raz na jakiś czas pozwalam sobie na skok w bok ;)


Strefa duchowa
Bardzo spodobały mi się wszystkie propozycje Natalii i każda z nich zasługuje na niespieszne wykonanie. Mi niestety jakoś marca na to nie starczyło, ale za to poczyniłam pewne plany. 

Coś nowego. To ja ustalam codzienne menu, od małego uświadamiam moje dzieci dlaczego trzeba jeść zdrowo, że kapitam Kruszyna uwielbia gotowane buraczki, że zupa jest lepsza niż kanapki. A co by się stało, gdyby to one jednego dnia mogły ustalić menu? Co by to było? Koniecznie musimy ustanowić taki dzień.

Dzień offline. Sobota. Zero telefonu, zero komputera, zero telewizji. Udało mi się mieć jeden taki dzień, od początku do końca. Efekt? Dłuuugi dzień, zachwycone dzieci i dużo czasu. Polecam!

Zatrzymanie się. Wspaniale można się zatrzymać z płytą dołączoną do książki o żabce ;) Więcej TU. Żałuję, ze nie praktykuję regularnie. 

Mój wymarzony dzień. Dzień w Spa? Wypad nad morze? Hmmmm, chyba jednak nie. Oto jak go widzę: Wstaję bez trudu o 5:30 rano. Ćwiczę swoją poranną jogę. Prysznic, maseczka na twarz. Potem parzę herbatę, robię śniadanie, w tle jakaś ciepła, etniczna muzyka. Budzi się moja rodzinka, jemy wspólnie. Na dworze ciepło, wiosna, słońce. Śpiewają ptaki. Idziemy na spacer do parku, jemy coś pysznego poza domem. Nigdzie mi się nie spieszy, nie mam żadnych oczekiwań, poprostu cieszę się zwyczajnością, tym, że mam czas i nic nie muszę... Aż sama sie zdziwiłam.

Lista moich marzeń i celów. To zdecydowanie wymaga dłuższego przemyślenia.

Wdzięczność. Codziennie wieczorem, przed snem opowiadamy sobie o 3 fajnych rzeczach, które nam się przytrafiły. To wspaniałe zakończenie dnia, które pozwala dostrzec ile wokół nas dobra. 

Choćby nie wiem jak ciężki wydawał się być miniony dzień, zawsze pod koniec okazuje się, że zawsze jest za co dziękować...








poniedziałek, 28 marca 2016

Cieszmy się sobą, na nowy początek


Minimum czasu spędzonego w kuchni.
Maksium z dziećmi, na tym co dla nich ważne. Na rozmowach, wspólnej zabawie i spacerach.
Cieszeniu się piękną pogodą, słońcem i przyrodą. Radosnym śpiewem ptaków. Powietrzem pachnącym wiosną.

Radość z  bycia razem, z chwili obecnej - w tym jest sens.

Szukajmy pozytywnych emocji, tego co dobre w naszym życiu. Odpuszczajmy. Nie pozwalajmy złym myślom wkraść się do naszej głowy i codzienności.

To czas nadziei i dobrej energii. Odkryjmy ją w sobie i w innych. Na nowo.