piątek, 29 lipca 2016

Moje miejsca w sieci - blogi 1/2


Chciałam się dzisiaj podzielić moją listą blogów, które regularnie czytam, oglądam i podziwiam. Wszystkie są prowadzone przez niesamowite kobiety, a tematyka jest bardzo różnorodna, jak zobaczycie za chwilę.

Blogi wnętrzarskie

Piękne wnętrza i nietypowe pomysły na nie, to mój mały konik od dawna. Choć moje mieszkanie jest juz w zasadzie w pełni urządzone (otwarta pozostaje jedynie kwestia okien - stare rolety do wymiany i ogólnie nie mam na nie pomysłu, od zawsze), chętnie od czasu do czasu coś przestawiam i udoskonalam. Ze względu na niedużą powierzchnię, wszelkie udogodnienia poprawiające funkcjonalność są na wagę złota.

Domek z werandą i ogródkiem. Moje wielkie marzenie. Własne warzywa, kwiaty. Grzebanie w ziemi. Śpiew ptaków i kawa w bujanym fotelu... Zieleń, duzo zieleni.

Dlatego tak lubię bloga Green Canoe.

Joasia, autorka, to profesjonalistka w każdym calu. Mam wrażenie, że czego się nie dotknie, wychodzi jej wspaniale. Zdjęcia jej domu i ogrodu są obłędne, pomysły nieszablonowe, czyta się i ogląda ten blog z ogromną przyjemnością.

Podobnie jak bloga Kasi: Mój dom moje miejsce.


Kasia jest mega kreatywną osobą, szyje, urządza, do tego jest mamą czwórki dzieci, a jej dom zachwyca. Nie wiem jak ona godzi to wszystko, jak znajduje czas. Ostatnio niestety jakoś nowych postów brak, ale przy takiej ilości obowiązków wcale się nie dziwię.

Jednym z pierwszych wnętrzarskich blogów, które odkryłam w sieci dobrych kilka lat temu i który od razu stał się moim ulubionym jest My little white home.


Jest to miejsce pełne ciepła, miłości i rodziny. Wszystko w pięknej oprawie. Joasia jest mamą trójki dzieci, tak jak ja mieszka w Warszawie. Jej mieszkanie jest niewiele większe od mojego, ma niesamowity klimat, jest niezwykle zadbane i zaopiekowane. Są też posty działkowe, to dzięki nim zaczełam się zastanawiać nad takim pośrednim spełnieniem marzenia odnośnie grzebania w ziemi i posiadaniu własnej trawy.

Blogi lifestylowe

Często wpadam do Laurentino.

Jego autorka jak i sam blog bardzo się zmienił w przeciagu ostatnich 2 lat z blogu stricte wnętrzarskiego na taki o życiu. Bardzo na plus.
Chętnie wpadam sprawdzić co słychać i czym fajnym tym razem autorka się dzieli: np. domowej roboty dezodorant z jej przepisu na bazie oleju kokosowego i sody oczyszczonej to rewelacja!

Żeby poczuć zapach domu nie ruszając się sprzed komputera zapraszam do Home Fragrance.


Blog o domu, dzieciach, rodzinie, wyprawach małych i dużych. Odkrywaniu świata i jego magii. Piękne zdjęcia, a na nich niesamowicie uchwycona codzienność Kamili. Trudno opisać ten klimat, trzeba tam poprostu zajrzeć.

Od niedawna wpadam też do Bogusi, autorki bloga Piękno i Minimalizm.




To od niej dowiedziałam się o bambusowych wacikach, czarnym afrykańskim mydle dostępnym w Rossmanie i polkiej marce Yope. I o wielu innych, fajnych rzeczach.
Wpadam z przyjemnością, jak do dobrej znajomej, a to dzięki sposobowi w jaki ten blog jest pisany, obiektywizmowi i otwartości Bogusi.

I tu zakończę część pierwszą mojej listy, zapraszam do lektury moich faworytów. Następnym razem napiszę jeszcze o czytanych przeze mnie blogach kulinarnych i o minimaliźmie.

A jakie są Wasze ulubione miejsca w blogosferze? Chętnie poczytam :)

* wszystkie zdjęcia logo pochodzą z wymienionych blogów

czwartek, 28 lipca 2016

Minimalizm kontrolowany, czyli rzecz o równowadze


Kiedy czyta się książki poświęcone minimalizmowi, wydaje się on być cudownym lekiem na całe zło. Na fali uniesienia lekturą, najchętnie wyrzuciłoby się od razu połowę sprzętów, żeby doświadczyć tej przestrzeni, o której się tyle czytało i wreszcie odetchnąć pełną piersią. Jak się szybko okazuje, nie na tym to wszystko polega.

Miałam kilka podejść do tematu, zanim zrozumiałam, że chodzi głównie o moją głowę. O zmianę stosunku do przedmiotów, ubrań, butów. Bo celem nie jest tu osiągnięcie jakiegoś limitu posiadania, tylko otoczenie się rzeczami potrzebnymi i niepowtarzającymi się oraz rozsądne nimi zarządzanie. Myślę, że każdy musi tu znaleźć swój własny, złoty środek, punkt równowagi. 

Przegięcia i wszelkie skrajności nigdy nie są dobrym rozwiazaniem. Ani w życiu, ani w pracy - niejednokrotnie się o tym przekonałam.

Dlatego też mam po kilka par butów na każdą porę roku. I torebek. Ale wszystkie noszę ;)

Jeśli kupię sobie nową, fajną bluzkę, to nie wyrzucam automatycznie 3 starych, podniszczonych, skoro z powodzeniem mogą słuzyć mi jeszcze jako ciuchy 'podomowe'.

Pozwalam sobie na spontaniczne, nieplanowane zakupy np. spodni w których świetnie się czuję i już w czasie mierzenia wiem, że mogłabym ich już nie zdejmować.

Nie kupuję rzeczy z nastawieniem, że będą ze mną nastepnych 10 lat - dotyczy to zwłaszcza ubrań, niestety moja waga czesto się zmienia, więc raczej tu nie inwestuję, wybieram rzeczy dobrej jakości, ale zawsze ze średniej półki.

Korzystam z biblioteki, ale cały czas również kupuję książki, które chciałabym mieć w swojej domowej biblioteczce.

Czego już nie robię?

Nie gromadzę i nie robię zapasów: kosmetyków, obrusów, świeczek, rzeczy do kuchni, naczyń. Jeśli się coś stłucze, to szybko okazuje się, że da sie bez tego żyć i ma sensu kupować kolejnej sztuki.

Nie chodze na wyprzedaże bo akurat są, tylko wtedy jeśli czegoś konkretnego akurat potrzebuję. Nie pamiętam też, kiedy kupiłam coś tylko dlatego, że jest tanie.

Przestałam kupować koszyczki, pudełka i wszelkiej maści pojemniki do przechowywania. Jak przestaję  się z czymś mieścić, to znaczy jest tego czegoś poprostu za dużo.

'Must have' - wiem już, że nie ma czegoś takiego. Nie daję się nakręcać.

W zasadzie zrezygnowałam z kupowania gazet. Zaoszczędzone środki i czas przeznaczam teraz na książki. Została mi obecnie jeszcze tylko jedna prenumerata 'Urody życia'. I zdecydownanie wystarczy, żeby byc na bieżąco.

Taki właśnie jest obecnie mój osobisty minimalizm. Jak widzicie, pilnuję, żeby nie był za bardzo minimalistyczny ;)


poniedziałek, 18 lipca 2016

Klub leniwych mam


Tęsknię za czasami, kiedy nie musiałam z wyprzedzeniem planować co i o której godzinie będę robiła kolejnego dnia. Mój rytm wyznaczały co prawda godziny zajęć w szkole, ale potem to już był całkowicie mój czas. Było to tak naturalne, że nie wydawało mi się niczym nadzwyczajnym, teraz powiedziałabym nawet luksusowym. Jeśli czegoś nie zrobiłam danego dnia, bez większych konsekwencji przekładałam na kolejny. Teraz coś takiego, to już mniejsza lub większa katastrofa.

Kiedy pojawiły się dzieci, a wraz z nimi stopniowo ten cały kołowrotek codziennych czynności zwiazanych z dbaniem: karmienie, przytulanie, zabawa i pielegnacja, jakoś nie odczuwałam zupełnie braku czasu dla siebie. Po pierwszym szoku, że to już nie ja decydują co, gdzie i kiedy, dzień wypełniony dziećmi po brzegi zupełnie bezboleśnie został przeze mnie oswojony.
Powrót do pracy był okresem mobilizacji, byłam przygotowana, że będzie ciężko i trzeba dać radę. Dałam. I za pierwszym i za drugim razem. Potem jednak coś zaczeło się we mnie powolutku wypalać.
Ze względu na charakter pracy mojego M. wszelkie obowiązki domowe, gotowanie, zakupy, zaprowadzanie i odbieranie dzieci z przedszkola to mój codzienny grafik. Plus praca zawodowa oczywiście. Nie mam żadnej babci czy cioci, która mogłaby mnie od czasu do czasu zwolnić z gotowania, czy chociaż odebrać dziewczyny i odstawić dopiero na kolację.
Kiedy muszę dłużej popracować, wtedy M. wychodzi wcześniej z pracy - najlepiej kiedy takie akcje są zaplanowany z wyprzedzeniem, wszelkie nieplanowane jak choroba czy jakaś awaria to już prawdziwe wyzwanie...

Spotkałam się ostatnio z dawno niewidzianą koleżanką ze studiów, także mamą. Jest w nieco lepszej sytuacji, bo na codzień kiedy trzeba pomagają jej teściowie, którzy mieszkają nieopodal, a na wakacje opiekę nad wnuczką całkowicie przejmują jej rodzice, w innym mieście. Niemniej jednak także posiada męża z nienormowanym czasem pracy i cała szara codzienność spada na nią.

Spytałam jak ona sobie to wszystko układa, bo ja czasami czuję, że już powoli wysiadam.
Powiedziała mi, że ją ratuje najzwyklejsze lenistwo, bo nie ma ambicji być matką roku, woli cieszyć się życiem.

W ten sposób jej córka wcześnie zaczeła samodzielnie jeść i zasypiać, sama się ubierać i sprzątać po sobie zabawki. Jeśli nie uda się kupić pieczywa, to żadna tragedia, bo w zamrażarce jest zawsze spory zapas. Podobnie z obiadem.
Duże zakupy robią razem, raz w tygodniu, w lodówce zawsze jest coś zapaczkowanego, żeby mogło poleżać i było na kanapkę na czarną godzinę.
Niby proste rzeczy, a sporo ułatwiają. Nasza rozmowa dała mi sporo do myślenia, chyba mimowolnie uległam w którymś momencie wzorcowi kobiety idealnej, lansowanej przez wszelkie media bez litości. Owszem, da sie tak, ale nie na dłuższą metę.

Kiedy zaczynamy być zwyczajnie zmęczone swoją codziennością, przestajemy mieć chęć i siłę nawet na rzeczy które do tej pory sprawiały nam radość, to znak, że czas popracować nad priorytetami, trochę odpuścić i zwolnić. I przestawić swoje myślenie na inne tory, znaleść nową przestrzeń na swoje przyjemności, nawet kosztem codziennych obowiązków.
Taki jest mój plan na nadchodzące dni, może nie wszystko będzie idealnie, ale mam nadzieję odzyskać nieco czasu i energii dla samej siebie.

Czy zaglądają tu może jakieś mamy z podobnymi doświadczeniami? Jestem bardzo ciekawa jak sobie radzicie...


czwartek, 14 lipca 2016

O niepisaniu


Dawno mnie tu nie było. Mój 'rozbieg' trwał dłużej niż planowałam.
Sporo rzeczy sobie przemyślałam, czas i okoliczności zweryfikowały wiele z moich pogladów, które chociaż ładne i szczytne, okazały się poprostu nie być moje. No właśnie, dotarcie do tego co jest naprawdę nasze, wydaje się być dużym, osobistym osiągnięciem w dzisiejszym świecie...

Lubię pisać, zawsze lubiłam. Przelewanie myśli na papier pomaga się wyciszyć i spojrzeć na opisywane sprawy z innego punktu widzenia.
Pisanie bloga to okazja do podzielenia się swoimi przemyśleniami, ale też zawsze włącza mi się cichy cenzora - napisany tekst wielokrotnie sprawdzam, dopieszczam i upewniam się, że to o czym piszę ma sens. Często też mam wątpliwości, czy aby na pewno temat wart jest upublicznienia. Nie przemawiają do mnie wpisy o trendach w akcesoriach basenowych czy też barwne aczkolwiek nic nie wnoszące opisy zakupów...
Jeśli nie znajduję ciekawego tematu, albo nie wiem jak go właściwie ugryźć, poprostu nie piszę nic.

Mam nadzieję, że mi to wybaczycie i pomimo nieregularnego pisania, ktoś jednak będzie do mnie zaglądał od czasu do czasu.
Na pewno niebawem powrócę do pisania o książkach i niecodziennych rzeczach, bo tu akurat jest o czym ;)