wtorek, 8 listopada 2016

Dziecięca radość - zaspokojenie potrzeby ruchu


Pływać nauczyłam się w wieku lat 9. Sama, na miejscowym kąpielisku. Wbrew wszystkim, którzy wówczas mówili mi, że to już za późno i mi się nie uda.
A potem była ogromna radość z pływania, tym większa kiedy kilka lat później moja miejscowość doczekała się własnego basenu i nie trzeba było dojeżdżać kilkadzisiąt kilometrów, żeby sobie popływać w środku zimy.

Potem temat poszedł jakoś w zapomnienie, inna szkoła, przeprowadzka, studia, kolejna przeprowadzka, dzieci, dom, wyszarpana godzina pilatesu tygodniowo, latem rower, spacery i to by było na tyle jeśli chodzi o moją aktywność. Przy nielicznych okazjach, okazywało się, że kondycji nie mam zupełnie.

Tymczasem, od kilku dobrych lat mieszkamy jakieś 10 minut od basenu. I chociaż wiedziałam o tym od początku, dopiero niedawno postanowiłam się tam wybrać. Pierwszy raz poszłam wieczorem, basen okazał się być dość mały, tłok spory, ale Pani w szatni podpowiedziała, że wcześnie rano nikogo prawie nie ma, a basen jest czynny od 6 rano... więc...
Tak, od  jakichś 4 tygodni chodzę na basen, poczatkowo bardzo nieregularnie, ostatnio 2-3 razy tygodniowo wskakuję do wody około 6.30 rano. Nie jest to nic wielkiego, pływam żabką, bez spinki i nastawienia na bicie własnych rekordów. Po prostu cieszę się chwilą - lekkością, pluskiem wody, chwilą dla siebie, niespiesznym ruchem. Mam z tego ogromną frajdę.

Poprzez ruch uwalniamy emocje.
Wybiegana/wypływana/wyspacerowana mama ma więcej cierpliwości do swojego dziecka, bałagan w domu ani korki nie wyprowadzają już totalnie z równowagi, z większym optymizmem patrzymy w przyszłość. A uczucie zmęczenia po wysiłku - coś wspaniałego.

Ponadto, już 30 minut aktywności fizycznej dziennie stymuluje nasz układ krwionośny, przemianę materii oraz odporność, mięśnie nam się rozluźniają.

Czemu więc nie ruszamy się częściej, czemu tak ciężko się zmusić do wysiłku, czemu wogóle musimy się do tego zmuszać? Z czego wynika to nasze lenistwo?

Moim zdaniem to kwestia nawyków, rytuałów dnia codziennego. Trzeba zacząć i znaleźć w tym sens, inny dla każdego. Jeśli coś nie ma dla nas sensu, nie będziemy tego robić. Żadną siłą.
Zauważyłam, że jeśli dodam sobie jakąś nową pozycję to do pewnego momentu jest ciężko i wynajduję sobie wiele powodów, dla których akurat dzisiaj powinnam sobie odpuścić. Ale po pewnym czasie, jesli tylko konsekwentnie realizuję swój plan, wchodzi mi to poprostu w nawyk - zwłaszcza, że przecież jest to w gruncie rzeczy dla mnie coś przyjemnego.

Postanowiłam codziennie, chociaż przez godzinę się tak konkretnie poruszać. To już drugi tydzień i jestem z siebie dumna, bo udaje mi się to bez zmuszania się. Nawet zimno i deszcz o szarym poranku nie robią na mnie na razie wrażenia.
Oprócz basenu chodzę na pilates i ćwiczenia mięśni brzucha. Jeśli nie będę mogła wyjść na zajęcia z jakiegoś powodu, będę wtedy ćwiczyć w domu.

A Wy? Ruszacie się jakoś? Jak często i co sprawia Wam największą frajdę?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za wizytę i pozostawienie po sobie śladu. Zapraszam ponownie :)