poniedziałek, 18 lipca 2016

Klub leniwych mam


Tęsknię za czasami, kiedy nie musiałam z wyprzedzeniem planować co i o której godzinie będę robiła kolejnego dnia. Mój rytm wyznaczały co prawda godziny zajęć w szkole, ale potem to już był całkowicie mój czas. Było to tak naturalne, że nie wydawało mi się niczym nadzwyczajnym, teraz powiedziałabym nawet luksusowym. Jeśli czegoś nie zrobiłam danego dnia, bez większych konsekwencji przekładałam na kolejny. Teraz coś takiego, to już mniejsza lub większa katastrofa.

Kiedy pojawiły się dzieci, a wraz z nimi stopniowo ten cały kołowrotek codziennych czynności zwiazanych z dbaniem: karmienie, przytulanie, zabawa i pielegnacja, jakoś nie odczuwałam zupełnie braku czasu dla siebie. Po pierwszym szoku, że to już nie ja decydują co, gdzie i kiedy, dzień wypełniony dziećmi po brzegi zupełnie bezboleśnie został przeze mnie oswojony.
Powrót do pracy był okresem mobilizacji, byłam przygotowana, że będzie ciężko i trzeba dać radę. Dałam. I za pierwszym i za drugim razem. Potem jednak coś zaczeło się we mnie powolutku wypalać.
Ze względu na charakter pracy mojego M. wszelkie obowiązki domowe, gotowanie, zakupy, zaprowadzanie i odbieranie dzieci z przedszkola to mój codzienny grafik. Plus praca zawodowa oczywiście. Nie mam żadnej babci czy cioci, która mogłaby mnie od czasu do czasu zwolnić z gotowania, czy chociaż odebrać dziewczyny i odstawić dopiero na kolację.
Kiedy muszę dłużej popracować, wtedy M. wychodzi wcześniej z pracy - najlepiej kiedy takie akcje są zaplanowany z wyprzedzeniem, wszelkie nieplanowane jak choroba czy jakaś awaria to już prawdziwe wyzwanie...

Spotkałam się ostatnio z dawno niewidzianą koleżanką ze studiów, także mamą. Jest w nieco lepszej sytuacji, bo na codzień kiedy trzeba pomagają jej teściowie, którzy mieszkają nieopodal, a na wakacje opiekę nad wnuczką całkowicie przejmują jej rodzice, w innym mieście. Niemniej jednak także posiada męża z nienormowanym czasem pracy i cała szara codzienność spada na nią.

Spytałam jak ona sobie to wszystko układa, bo ja czasami czuję, że już powoli wysiadam.
Powiedziała mi, że ją ratuje najzwyklejsze lenistwo, bo nie ma ambicji być matką roku, woli cieszyć się życiem.

W ten sposób jej córka wcześnie zaczeła samodzielnie jeść i zasypiać, sama się ubierać i sprzątać po sobie zabawki. Jeśli nie uda się kupić pieczywa, to żadna tragedia, bo w zamrażarce jest zawsze spory zapas. Podobnie z obiadem.
Duże zakupy robią razem, raz w tygodniu, w lodówce zawsze jest coś zapaczkowanego, żeby mogło poleżać i było na kanapkę na czarną godzinę.
Niby proste rzeczy, a sporo ułatwiają. Nasza rozmowa dała mi sporo do myślenia, chyba mimowolnie uległam w którymś momencie wzorcowi kobiety idealnej, lansowanej przez wszelkie media bez litości. Owszem, da sie tak, ale nie na dłuższą metę.

Kiedy zaczynamy być zwyczajnie zmęczone swoją codziennością, przestajemy mieć chęć i siłę nawet na rzeczy które do tej pory sprawiały nam radość, to znak, że czas popracować nad priorytetami, trochę odpuścić i zwolnić. I przestawić swoje myślenie na inne tory, znaleść nową przestrzeń na swoje przyjemności, nawet kosztem codziennych obowiązków.
Taki jest mój plan na nadchodzące dni, może nie wszystko będzie idealnie, ale mam nadzieję odzyskać nieco czasu i energii dla samej siebie.

Czy zaglądają tu może jakieś mamy z podobnymi doświadczeniami? Jestem bardzo ciekawa jak sobie radzicie...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za wizytę i pozostawienie po sobie śladu. Zapraszam ponownie :)