czwartek, 25 lutego 2016

Czy planowanie ma sens?


Przez wiele lat wystarczał mi jedynie mały, kieszonkowy kalendarzyk w portfelu. Zastanawiałam się co też ludzie zapisują w tych książkowych... Na ten rok jednak wyposażyłam się i w książkowy, i w ścienny, a także tygodniowy planer na listy 'to do'. Skąd taka zmiana?

Kilka miesięcy temu zmienił mi się nieco charakter pracy. Musiałam być na bieżąco w kilku sprawach na raz, każdy email generował kilka a nawet kilkanaście następnych i szybko zaczełam mieć poczucie, że przestaję to ogarniać. Posiłkowałam się kalendarzem w Outlooku, dzwonkami w telefonie itp. wynalazkami, ale najskuteczniejsze dla mnie okazało się zwyczajne notowanie na kartce. Wiem, trochę to trąca myszką, ale cóż, tak właśnie jest - tylko dokładne, własnoręczne rozpisanie a czasami rozrysowanie sytuacji czy rzeczy do zrobienia, pozwala mi całkowicie ogranąć chaos i o niczym nie zapomnieć.

Nigdy nie chodziłam na zakupy z listą, kupowałam poprostu to, co wiedziałam, ze lubimy i zjemy. Odkąd planuję obiady z tygodniowym wyprzedzeniem, muszę mieć listę, bo jeśli miały być buraczki, a mi akurat się nie rzuciły w oczy podczas zakupów i o nich zapomniałam, będzie mała awaria... W tygodniu musze mieć wszystko pod ręką, bo obiad musi być ugotowany sprawnie i nie mam zazwyczaj czasu ani warunków na dodatkowe wyprawy do sklepu (nie jest to wykonalne przy dwójce głodnych przedszkolaków). Tak, gotuję codziennie ciepły posiłek, jestem jedną z tych matek wariatek - ale robię to, bo opychanie się chlebem nam nie służy, a stołowanie się poza domem to sprawa kosztowna, a i tak, nawet za spore pieniądze ciężko jest zjeść smacznie i zdrowo.

Ale wracając do tematu - chcąc nie chcąc, zamieniłam się w kobietę z notatnikiem. Planowanie naprawdę bardzo ułatwia mi codzienne funkcjonowanie, nie tylko w pracy.

Moje domowe planowanie przebiega na kilku poziomach:

1. Kalendarz ścienny.
Zapisujemy tu wszelkie ponadprogramowe, planowane wyjścia - do kina, teatru, zajęcia dodatkowe dzieci, wizyty lekarskie, spotkania towarzyskie. W każdej chwili można zerknąć i sprawdzić co się szykuje w nadchodzącym tygodniu.

2. Planer tygodniowy.
Co niedzielę, siadam i szczegółowo zapisuję co mam do zrobienia w nadchodzącym tygodniu, jakie zakupy i kiedy najpóźniej są do uzupełnienia, opłaty, aktualny stan naszego domowego budżetu. Dodatkowo, ponieważ staram się cały czas odgracać mieszkanie i pozbywać się niepotrzebnych rzeczy zalegających w najbardziej niespodziewanych miejscach, codziennie zapisuję sobie coś do przejrzenia (szafka w łazience, pawlacz, szuflada na rachunki w przedpokoju). Nie wiem jak to się dzieje, ale bardzo mnie to motywuje i zazwyczaj zadanie zostaje wykonane.

3. Kalendarz książkowy.
Tu zapisuje wszelkie moje sprawy 'pracowe' - spotkania, deadline'y itp. Mam też kopię zapisków z naszego kalendarza ściennego.

Pewnie można mieć to wszystko w postaci odpowiedniej aplikacji na tablet/smartfon i laptop, ale ja lubię papier ;) a dodatkowo zauważyłam, że jeśli coś zapisuję ręcznie, od razu to zapamiętuję i tylko muszę sobie potem odświeżyć dokładną datę lub godzinę. Poza tym, nie chcę się ciągle modlić do mojego telefonu, myślę, że moje oczy są mi za to wdzięczne.

Tak więc, chociaż kiedyś wydawało mi się to zawracaniem głowy, to teraz myślę, że planowanie tych wszystkich drobnych szczegółów naszej codzienności zdecydowanie ma sens. I ogromnie ułatwia życie, kiedy trzeba ogarnąć jakoś sprawy rodzinne.

A Wy? Planujecie, zapisujecie, robicie okresowe listy 'to do'?







wtorek, 23 lutego 2016

Śpię na łuskach gryki! - 2/12


O spaniu na łuskach gryki po raz pierwszy usłyszałam jakiś rok temu, kiedy to mój kręgosłup dał mi o sobie znać po raz pierwszy. Lekarz wówczas zalecił mi zmianę poduszki, najlepiej na taką z pianki termoelastycznej, wspominając mimochodem o opcji z gryką, przy czym zaznaczył, że to opcja nie dla każdego, bo twardo, bo wkład trzeba wymieniać, dużo z tym ceregieli - generalnie nie zabrzmiało to zachęcająco i bez zagłębiania się w szczegóły, kupiłam taką z pianki.

Jestem typem 'kręcącym się' w nocy, często budzę się na brzuchu, z czołem na dole poduszki - kto wie jaki kształt mają modele poduszek ortopedycznych, niech sobie wyobrazi jak nienaturalnie wygięty był mój kręgosłup. Potem cały dzień chodziłam połamana. Jedynie kiedy udało mi się przespać całą noc wyłącznie na boku, wszystko było ok.
Postanowiłam nie męczyć się dłużej i wrócić do zwykłej poduszki. I wtedy, jak to zwykle u mnie bywa - przypadkiem, natrafiłam na artykuł o właściwościach łusek gryki używanej w materacach i poduszkach właśnie.

Nie chcę nikogo zanudzać szczegółami, ale muszę zamieścić choć kilka ciekawostek o łuskach:
- nie zapadają się pod ciężarem naszego ciała, nie sprężynują, poddają się naszemu ciału dzięki czemu dopasowują się do niego;
- cechą materacy i poduszek jest cichy szelest, do którego trzeba się przyzwyczaić (zupełnie mi nie przeszkadza, moim zdaniem jest wręcz kojący);
- pochodzi prosto z natury (to w dzisiejszym świecie jest na wagę złota) ;
- gdy jest właściwie zasuszona nie pleśnieje, nie atakują jej pasożyty, nie nasiąka wodą (potwierdzam!);
- ma właściwości antyutleniacza, obecność tanin uniemożliwia rozwój bakterii, pleśni i grzybni;
- ma wiele właściwości pro-zdrowotnych: łagodzi migrenowe bóle głowy, jest pomocna w zwalczaniu bezsenności, w alergiach i astmie, a nawet neutralizuje szkodliwe promieniowanie elektromagnetyczne i wiele, wiele innych.

Decyzja zapadła, zaczełam poszukiwania i wybrałam poduszkę plantule. 
Szukałam poduszki z niedużej manufaktury, a nie robioną taśmowo. Chciałam obejrzeć, dotknąć, zadać kilka pytań i nadarzyła się okazja na jednym z targów artykułów hand-made. Miałam przyjemność poznać właścicielkę, niesamowicie symatyczną i pełną pozytywnej energii osobę.
Poduszki plantule są wypełnione ekologicznymi łuskami i lawendą, mają klimatyczne, lniane poszewki, są uszyte z ogromną starannością. Więcej informacji TU.

Tak więc śpię na mojej plantuli od kilku tygodni i jestem zachwycona.
W życiu bym nie pomyślała, że zrobię coś takiego! :)


P.S. W ubiegły weekend dokupiłam sobie jeszcze poduszkę na oczy, wypełnioną siemieniem lnianym - będę testować ;)


                                     

poniedziałek, 22 lutego 2016

Czas dzieci


Dzieci potrzebują naszego czasu. Autentycznej obecności, tu i teraz razem z nimi.
Kiedy robimy coś razem, widzę jak rozkwitają, ile niesamowitych rzeczy mają do powiedzenia.
Ich pytania potrafią wprawić w zakłopotanie, często muszę szukać odpowiedzi, bo przy dzieciach niewiedzy nie da się zamaskować, zagadać czy poprostu zmienić tematu.

Moich dzieci nie 'wyłączam' za pomocą pilota i kanału z 'bajkami' 24/h. Nawet kiedy jestem zmęczona, a tu tyle do zrobienia w domu, gdzieś się spieszę czy zwyczajnie chcę zebrać myśli, staram się stworzyć warunki do zrobienia czegoś razem.
Gotuję zupę - to proszę je o pomoc chociażby przy wrzucaniu warzyw, składam pranie - proszę o powkładanie do szuflad, nawet jeśli później będę musiała po nich poprawić ;)
Kiedy boli mnie głowa, to poprostu o tym mówię i naprawdę mogę liczyć na zrozumienie, przytulasa i pocieszające pogłaskanie po czole. Tylko trzeba być z dziećmi szczerym, one potrafią zrozumieć więcej niż nam się wydaje.

Kiedy byłam mała najbardziej lubiłam piątkowe wieczory. Bo 2 dni wolnego przede mną, można było nieco później iść spać, zero pilnych zadań - to był czas na przyjemności. Moje dzieci też tak mają, a ja staram się, żebyśmy wtedy coś razem porobili. Im prościej - tym lepiej i tym większą wszyscy mamy z tego frajdę.
Był więc wieczór zabawy w piekarnię i lepienie bułeczek z masy solnej, robiliśmy zoo z plasteliny, a ostatnio kolorowałam zrobione przez moje dziewczyny rysunki (tak, to te na zdjęciu).
Były zachwycone i pękały z dumy.

A kolorowanie chyba rzeczywiście relaksuje. Kiedy skończyłam, głowa mnie już nie bolała...

Cudownego tygodnia wszystkim, znajdźmy w nim czas na jak najwięcej takich chwil spędzonych razem.





czwartek, 18 lutego 2016

Wiatr zmian


Jedyna pewna rzecz w życiu to zmiana. Czasami wyczekana, a czasami zupełnie niespodziewana. Nagła lub następująca stopniowo. Drobna, albo rewolucyjna.

Myślę, że zmiany są z założenia dla nas dobre. Chcę w to wierzyć. Wiele razy w moim życiu bywało, że z czegoś co wydawało mi się nieszczęściem, po jakimś czasie wynikało dla mnie coś bardzo dobrego. Albo po jakimś czasie okazywało się, że to bardzo cenne i ważne dla mnie lekcje, bez których nie mogłabym iść naprzód.

Czasami zmiana przychodzi z zewnątrz, a czasami jest naszą wewnętrzną potrzebą.
Codzienność robi się nieznośna, ma się uczucie, że trzeba koniecznie coś zrobić, zmienić - teraz, natychmiast. Można próbować tę potrzebę w sobie zdusić, albo iść za jej głosem. Być otwartym na znaki, wskazówki, drogowskazy. Moimi często są mądre książki, albo ludzie, których jak się potem okazuje, w najbardziej odpowiednim momencie spotykam na swojej drodze.

W ciągu ostatnich kilku lat w moim życiu dokonały się ogromne zmiany: urodziły się moje dzieci, zmieniłam pracę, sposób żywienia, myślenia, poznałam wielu niezwykłych ludzi, ale teraz znowu czuję, że znalazłam się w martwym punkcie.

Czas na zmiany, czas się odważyć.


poniedziałek, 15 lutego 2016

Wychodzenie z długów, czyli jak powiedzieć pokusom 'Nie'


Jestem właśnie na etapie żegnania się z kartą kredytową. Ponieważ luty jest najkrótszym miesiącem w roku, najłatwiej jest właśnie teraz pozbyć się raz na zawsze tzw. wędrującego długu.
To jest chyba największa pułapka karty - pozwalamy sobie na jakiś zakup ekstra, bo przecież mamy kartę i nieoprocentowany kredyt, w następnym miesiącu go spłacamy, ale w ten sposób w budżecie pojawia się dziura, więc łatamy ją znowu płacąc kartą... i tak dalej i tak dalej. Często wędrujący dług zamienia się po drodze w kulę śnieżną  i spłata karty zaczyna być stałym punktem budżetu domowego i to nie małym. Żeby wyjść z tego błędnego koła trzeba poprostu przestać używać karty, nie ma innego wyjścia.
Decyzja podjęta, karta wyjęta z portfela - co dalej? Oto mój plan.

1. Rozpisujemy wydatki na nadchodzący miesiąc.
Ile wydamy na jedzenie, opłaty, stałe zobowiązania w tym obecny dług do spłacenia. Wszelkie dodatkowe, spodziewane wydatki: buty na wiosnę dla dzieci, paliwo, kosmetyki itp. - czy możemy je przesunąć na następny miesiąc?

2. Decydujemy w jaki sposób będziemy spłacać dług.
Jeśli kwota nie jest duża, można próbować spłacić ją z aktualnej pensji i nie rekompensować sobie tego zadłużaniem się, tylko w danym miesiącu poprostu wydać mniej.
Można spłacić kartę z oszczędności, a jeśli ich nie mamy, albo nie możemy ich naruszyć  - rozłożyć sobie spłatę należności na kilka miesięcy. Taki kredyt będzie już nas niestety kosztował, ale mniejsze kwoty zdecydowanie ławiej spłacać i dodać do comiesięcznych zobowiązań.

3. Zmniejszamy stałe, miesięczne wydatki
Każdą pozycję na naszej liście wydatków można nieco zmniejszyć. Nawet jeśli będzie to niewielka kwota, to zawsze jednak coś. Kilka przykładów z życia wziętych:
Jedzenie - trzeba przejrzeć zapasy, u mnie okazało się że w oparciu o produkty długoterminowe jestem w stanie ugotować kilka obiadów, a tym samym mogę ograniczyć ilość zakupów spożywczych w tym miesiącu.
Detergenty, kosmetyki - odkąd zaczełam używać orzechów piorących, wystarcza mi paczka na rok(!); robię swój ekologiczny środek do czyszczenia kuchni i łazienki z octu i skórek cytrusów (mnóstwo podobnych pomysłów można znaleśc w sieci), postanowiłam zastąpić mydłem aleppo szampon i żel pod prysznic itp.
Paliwo - można zrezygnować z jazdy samochodem, kiedy czeka nas cięższy miesiąc, zwłaszcza jeśli mieszkamy w mieście i nie mamy problemu z komunikacją miejską.

Możliwości są nieograniczone, wszystko zależy od naszej pomysłowości i sytuacji życiowej, ale zawsze coś sie da ograniczyć. Mi wprowadzenie tego punktu w życie sprawiło mnóstwo przyjemności.

4. Nie wystawiamy się na pokuszenie.
Czyli nie chodzimy bez potrzeby do centrów handlowych, nie zaglądamy do sklepów internetowych, nie otwieramy żadnych maili z kuponami rabatowymi i ofertami specjalnymi. Ja dodatkowo wypisałam się ze wszystkich, na które jakiś czas temu się zapisałam - czy naprawdę muszę wiedzieć o wszystkich wyprzedażach i promocjach?
Zamiast tego można zrobić porządki w szafach, odgracić mieszkanie, wystawić niepotrzebne rzeczy do sprzedaży.

5. Wizja rezultatu.
Uda się, niechciane zadłużenie zniknie, zdobędziemy nową umiejętność, dowiemy się czegoś o sobie, a wkrótce kontynując nowe, dobre nawyki zoszczędzimy sobie na coś wyjątkowego!


wtorek, 9 lutego 2016

Zimowo, twarzowo, kremowo


Mam cerę problemową - mieszaną, która albo się przesusza, albo niespodziewanie, z dnia na dzień robi się tłusta. Łatwo nie jest.
Znalezienie smarowidła idealnego przez wiele lat wydawało mi się mission impossible, był czas, że miałam w łazience 3 kremy jednocześnie - do cery tłustej, suchej i normalnej. Niestety i tak żaden z nich nie dawał rady.

Sytuacja znacznie się poprawiła kiedy zaczełam zwracać uwagę na to co jem, ograniczyłam chemię w domu i... przeszłam na kosmetyki ekologiczne i naturalne. Kiedy rozpoczynałam tą rewolucję w moim życiu kilka lat temu, musiałam naprawdę się naszukać. Teraz sporo się mówi o ekologii, to jest aktualnie bardzo modny temat, mamy mnóstwo blogów na temat kosmetyki naturalnej, informacji o składnikach. Nawet w hipermarketach są półki z eko-kosmetykami, wogóle na rynku jest obecnie dużo fantastycznych, polskich firm oferujących rozmaite smarowidła ze świetnymi składami, za naprawdę przystępną cenę - tylko wybierać i testować. Zwłaszcza, że moim zdaniem nie mają porównania z konwencjonalnymi.
Dzisiaj chciałam napisać o kremach, których aktualnie używam i spisują się na medal.

MK Natural Cosmetics, Naturalny krem regenerująco-odżywczy 30+
Ten krem kupiłam w małym osiedlowym eko-sklepiku. Nie znałam wcześniej tej marki, ale przejrzałam ulotkę, skład i postanowiłam spróbować. Krem okazał się idealny dla mojej kapryśnej cery - doskonale sie sprawdza zarówno na przesuszoną skórę jak i tłustą. Sprawdził się nawet w te kilka mroźnych dni, tegorocznej zimy, chociaż wtedy zdarzało mi się nim smarować dodatkowo po przyjściu do domu. To naprawdę fajny produkt w przystępnej cenie, na pewno będę do niego wracać.
Można go zamówić bezpośrednio na stronie producenta, którym jest polska, rodzinna firma, co jest dla mnie dodatkowym plusem. Bardzo kibicuję takim firmom, zwłaszcza, że bardzo często mają naprawdę dobre produkty w swojej ofercie. 97% składników jest pochodzenia naturalnego. Tu znajdziecie więcej informacji: BIOETIQ


bioIQ, BB Cream
Idea kremu BB od poczatku bardzo mi się spodobała, jak tylko pojawiły się na rynku. Pamiętam, że postanowiłam zainwestować i kupiłam sobie mój pierwszy BB uznanej marki, ale niestety okazał się totalną klapą - twarz świeciła mi się niemiłosiernie, był jakiś tłusty, pojawiły się wypryski... Potem kilka razy korzystałam z próbek innych marek i niestety było tak samo. Myślałam, że to poprostu kosmetyk nie dla mnie.
Ponieważ z wiekiem coraz bardziej nie znoszę uczucia zatynkowania, jakie pojawia się u mnie po aplikacji podkładu, postanowiłam spróbować z bioIQ. Czytałam gdzieś wcześniej wywiad z właścicielką (to także polska firma), spodobało mi się co mówiła i nazwę marki sobie zapisałam.
Ale do rzeczy - ten krem BB okazał się naprawdę fajny. Ma jasny, delikatny odcień, dla mnie idealny. Twarz się po nim nie świeci ani nie klei, a pozytywny efekt jest zauważalny na tyle, że w moim przypadku na codzień spokojnie mogę zrezygnować z podkładu. Jeśli na zewnątrz nie jest bardzo zimno, a mi się akurat wyjątkowo spieszy, nakładam go bezpośrednio na skórę i też sobie nieźle radzi. Do tego ma sporą pojemność i ładnie pachnie.
Jest to pierwszy kosmetyk tej firmy jakiego używałam, ale myślę, że nie ostatni. Nie wiem czy można je gdzieś dostać stacjonarnie, ja zamawiałam ze strony marki: bioIQ.

Alterra, Intensywne serum do twarzy z bio-granatem
Kupiłam podczas dwóch tygodni tegorocznej, mroźnej zimy ;) Serum było akurat w promocji (kosztowało niecałe 7 PLN), a ja pomimo, że nie lubię smarować niczym twarzy na noc, ze względu na mega podrażnioną skórę postanowiłam się wyłamać i podziałać czymś mocniejszym.
Kosmetyk okazał się bardzo sympatyczny i na noc jest naprawdę super - po przebudzeniu nie mam natychmiastowej ochoty biec do łazienki i umyć twarz - zero tłustego filmu, fajna lekka formuła.

sobota, 6 lutego 2016

Książka na luty


Tym wpisem chciałam zapoczątkować książkowy cykl na moim blogu, dla wszystkich, którzy lubią czytać.
Kiedyś czytałam wszystko, co tylko wpadło mi w ręce. Każdą lekturę doprowadzałam do końca, choćby nie wiem jak ciężko i opornie szło mi czytanie - zupełnie nie rozumiem po co mi była ta determinacja. Może poprostu jak z wieloma innymi rzeczami w moim życiu, musiałam się i w tej materii okreslić, a może poprostu miałam za dużo czasu :)
Teraz mam go zdecydowanie mniej i wiem dokładnie czego oczekuję po lekturze, na jaki typ książek warto poświęcić czas. Odpadają więc wszelkie babskie czytadła i powieścidła, książki kucharskie z przepisami na kostkach rosołowych (inne chętnie czytam od deski do deski!), poradniki o wszystkim i o niczym, wszelka sensacja i kiepskie kryminały. Cała reszta jest mile widziana.
Od czasu do czasu udaje mi sie natomiast trafić na prawdziwą perełkę i o tych perłkach w cyklu 'Książka na...' raz w miesiącu, chciałabym Wam napisać. Nie będą to pewnie nowości rynkowe, chociaż może i  tak się zdarzyć.

Książką na luty jest "Mądrość i cuda świata roślin" Jane Goodall. Jest to pozycja nietypowa, poruszająca tematy niełatwe w sposób niesamowicie przystępny i zrozumiały. Można się nią delektować, ale też przeczytać w jeden dzień.
Książka ma niesamowity klimat, zaczyna się od sielskich wspomnień o ogrodzie, w którym autorka dorastała i o drzewach, które towarzyszyły jej od najmłodszych lat. A potem dowiadujemy się jak niesamowicie mądre są rośliny, jak bardzo 'wiedzą co robią' i dlaczego (w przeciwieństwie do nas, ludzi), opowiada o gatunkach, które oficjalnie wygineły, a następnie cudem zostały odzyskane, o wielkich botanikach, charakterze ich pracy w odległych czasach, wielkich odkryciach, a także o zagrożeniach, które niestety to my ludzie ściągamy na świat roślin: GMO, pestycydy, wycinanie lasów, wyjaławianie gleb, chciwość, nadmierna eksploatacja i brak poszanowania dla natury.
Mimo to, uważam, że jest to także, a może przede wszystkim książka, która daje nadzieję i utwierdza w przekonaniu, że wciąż wiele możemy zrobić i naprawdę sporo zależy od naszych codziennych wyborów - od tego jaką kawę i herbatę pijemy, jakie ubrania kupujemy, czy interesujemy się tym, skąd pochodzą i jak zostały wykonane posiadane przez nas rzeczy.
Mnie bardzo pozytywnie zainspirowała do kilku pozytywnych zmian w życiu. Na pewno jeszcze do niej wrócę za jakiś czas.
Jestem bardzo ciekawa czy wogóle o niej słyszeliście?